Ważna informacja

Proszę nie kupować e-booka pt. „(Nie)podobni”, gdyż pieniądze ze sprzedaży i tak nie trafią do mnie. 01.06.23 r. złożyłam pisemne odstąpienie od umowy, jednak wydawnictwo Psychoskok nie wycofało e-booka ze wszystkich księgarń; kilka polskich i zagranicznych zostało pominiętych, a od września 2023 roku urwał się kontakt z wydawnictwem – nikt nie odpowiada na żadną z dostępnych form korespondencji.

„Cień czarnego Omyka”

Zdjęcie okładki alternatywnej: Bing Image Creator DALL•E 3


Zdjęcie okładki alternatywnej: Bing Image Creator DALL•E 3

Rozdział 1

   Zagajnik Kwitnącego Berberysu od niepamiętnych czasów był schronieniem dla wielu gatunków zwierząt. Jego obrzeża zamieszkiwały jemiołuszki, które osiedliły się w nim na stałe i nie musiały już wędrować w poszukiwaniu innego miejsca gniazdowania. Obok Zagajnika rozpościerała się nasłoneczniona przestrzeń – Dolina Omyka, będąca królestwem królików. Obie krainy znajdowały się u podnóża Gór Innych. Pozostałe zwierzęta egzystowały w głębi lasu bądź w trudno dostępnych partiach Gór i rzadko opuszczały swoje terytorium.
   Jemiołuszki, zwane Berberysanami, utrzymywały przyjacielskie stosunki z mieszkańcami Doliny – Omykanami. Sąsiedzi wspólnie zbierali jagody i leśne przysmaki, króliki hodowały lecznicze zioła, którymi leczyły siebie i Berberysan, a ptaki strącały z drzew owoce i potrafiły przewidzieć pogodę.
  Nad bezpieczeństwem wszystkich zwierząt czuwało zaklęcie Wielkiego Ducha, przybierającego postać wilka. Choć już dawno odszedł on w zaświaty, jego czar miał działać dopóty, dopóki panować będzie zgoda i przyjaźń. Jeśli pojawiłby się choćby najmniejszy cień zła, zaklęcie utraciłoby swoją moc, a wokół zapanowałby smutek, głód i nieurodzaj, połączony z anomaliami pogodowymi. Wielki Duch bardzo kochał swoje zwierzęta, więc pozostawił im zagadkę, która – po jej uprzednim rozwiązaniu – przywróciłaby na nowo ład i harmonię. Zagadkę przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie, ale nikt nie przypuszczał, aby kiedykolwiek trzeba było ją rozwiązać, bo któż chciałby zniszczyć panujące dookoła szczęście?
    Przywódcą jemiołuszek był generał Fels, który wraz ze swoim młodszym bratem Astrem szkolił ptaki na wyborowych lotników, którzy nie tylko doskonale fruwali, ale także potrafili wykonać rozmaite podniebne manewry, w celach wyłącznie akrobatycznych. Fels przyjaźnił się z generałem Mildem, wodzem Omykan. Mild także podnosił kwalifikacje swojej armii jedynie w celach rozrywki. Obydwaj generałowie organizowali często pokazy wojskowe i wymieniali się spostrzeżeniami na temat nowych ćwiczeń.
    Generał Mild był już w sędziwym wieku; czuł, że niebawem opuści na zawsze swoją królikarnię. Funkcja dowództwa była dożywotnia, a nowym wodzem mógł zostać nawet najniższy stopniem żołnierz, jeśli odpowiednio wykazał się wiedzą i umiejętnościami. Mild poprosił Felsa o pomoc w wyborze swojego następcy, ale sprawa skomplikowała się nieco, ponieważ obaj typowali tych samych kandydatów. Wódz Omykan, nie chcąc odwlekać decyzji w nieskończoność, postanowił ogłosić ją w Święto Wielkiego Ducha, przypadające w pierwszy dzień wiosny. Do tego czasu pozostało kilka tygodni i Mild mógł spokojnie zastanowić się nad wyborem swego następcy.
  Pewnego dnia w Dolinie Omyka pojawił się tajemniczy królik. Był bardzo duży, jasnobrązowy. Miał czarny omyk i ciemne obwódki wokół oczu. Na jego grzbiecie widniały trzy czarne pręgi, kształtem przypominające literę „Y”. Przybysz przedstawił się jako pułkownik Ipsylon. Twierdził, że w jego królikarni, położonej daleko za Górami Innych, wybuchł straszliwy pożar i on, jako jeden z nielicznych, ocalał. Opowieść wzruszyła generała Milda, który przyjął Ipsylona z otwartymi łapkami. Przybysz szybko wzbudził zachwyt nie tylko pośród żołnierzy, ale także w oczach samego wodza. Ipsylon był niezwykle zręczny, silny, znał także przeróżne wojskowe sztuczki. Mild podziwiał go, ale nawet przez chwilę nie przyszło mu na myśl, by wybrać na swego następcę obcego królika; typował raczej majora Barwinka, doświadczonego i zaufanego oficera.
    Czas płynął szybko i tylko dzień dzielił wszystkich od Święta Wielkiego Ducha. Króliczy generał podjął decyzję, ale pragnął skonsultować ją jeszcze z Felsem. Powiedział mu o swoim kandydacie, Barwinku, i ptak uznał, że to słuszny wybór. Mild zaprosił Felsa i wszystkie jemiołuszki na ceremonię nominacji nowego wodza.
    Nazajutrz Fels, Aster i Berberysanie zjawili się w Dolinie Omyka. Zastała ich smutna wiadomość – generał Mild zmarł ubiegłej nocy, a nowym wodzem został Ipsylon. Ptaki były niezmiernie zaskoczone tą informacją, jednak najbardziej zszokowany był Fels, który przecież kilkanaście godzin wcześniej rozmawiał z Mildem i nie zauważył u niego żadnych niepokojących objawów, a poza tym królik typował Barwinka, a nie Ipsylona. Być może generał zmienił zdanie w ostatniej chwili; do niego należała przecież ostateczna decyzja.
  Nowy przywódca Omykan, Ipsylon, stosował zupełnie inną metodę wykonywania wojskowych ćwiczeń. Aranżował walki między królikami, twierdząc, że to tylko zabawa. Walki wyglądały nazbyt realistycznie, a zwycięzca takiego pojedynku od razu dostawał awans. Ipsylon sporządził z soków owocowych i ziół czarną, trudno zmywalną farbę. Nakazał, by wszystkie króliki, bez względu na to, czy służą w armii, czy nie, pomalowały swoje ogony. Generał uważał, że ta metoda umocni więzi w królikarni i przypominać będzie każdemu Omykaninowi, kim jest i skąd pochodzi. Niektórzy mieszkańcy Doliny jawnie wyrazili swoje niezadowolenie z rozkazu wodza. Ipsylon posłał ich w głąb polany, aby mogli przemyśleć swoje zachowanie, jednak buntownicy już stamtąd nie powrócili…
    Mimo tych nietypowych metod, Ipsylon pragnął – jak się zdawało – utrzymywać bliskie relacje z jemiołuszkami. Często bywał u Felsa i Astra i dyskutował z nimi na różne tematy. Ptaki polubiły go i chętnie zapraszały ponownie.
    Wkrótce rozpoczął się wyjątkowy czas dla wszystkich zwierząt – okres lęgowy. Niemal każda jemiołuszka założyła rodzinę; w tym gronie znalazł się także generał Fels. Spotkał on samiczkę Frezję, oboje zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia i postanowili, że będą mieć potomstwo. Aster pozostał kawalerem, gdyż bardziej interesowało go wojsko niż samiczki, ale cieszył się szczęściem swego brata i bratowej. Wszystkie ptaki uwiły sobie przytulne gniazda w koronach sosen i świerków. Cały Zagajnik rozbrzmiewał ćwierkaniem i miłosnymi pieśniami.
    – Przeklęte ptaki, świergoczą i świergoczą, aż uszy bolą – mruknął do siebie generał Ipsylon, obserwujący jemiołuszki z ukrycia. Popatrzył gniewnie w stronę ptasiego królestwa, po czym wrócił do Doliny Omyka. Oznajmił królikom, że wyrusza w kilkudniową podróż w Góry Innych, by załatwić ważną sprawę. Pod jego nieobecność dyscypliny i porządku miał pilnować major Barwinek. Oficer ten od dłuższego czasu żywił mieszane uczucia do Ipsylona: z jednej strony podziwiał go, z drugiej strony po prostu czuł przed nim lęk. Barwinek nie pojmował dziwnych rozkazów generała, takich jak walki między królikami i malowanie omyków. Zastanawiał się także, jaki los spotkał Omykan, którzy sprzeciwili się wodzowi. Już wielokrotnie major czuł pokusę, by zapytać Ipsylona o różne sprawy, ale zawsze brakowało mu odwagi, by zadać pytanie. Zresztą, kodeks wojskowy zobowiązywał do posłuszeństwa wodzowi, więc gdy Barwinek miał jakieś wątpliwości, cytował sobie słowa kodeksu.
    Ipsylon wrócił wcześniej, niż zapowiedział. W pysku niósł tajemniczą sakiewkę, utkaną z pajęczej przędzy. Nie ujawnił jej zawartości i zabronił, by ktokolwiek jej dotykał. W końcu generał ujawnił swoje prawdziwe zamiary wobec jemiołuszek, choć początkowo jedynie podjudzał króliki przeciwko ptakom.
    – Po co mamy dzielić się pożywieniem z tymi głupimi jemiołuszkami? – mówił Ipsylon do Omykan. – Te ptaki to banda bezużytecznych szkodników – tylko ćwierkają od świtu do zmierzchu, aż uszy puchną. W dodatku trzepoczą tymi dziwacznymi skrzydłami, a ich pióra walają się po całej naszej Dolinie. To my, króliki, jesteśmy najdoskonalsze i najlepsze, dlatego też zasługujemy na więcej. Potrzebujemy więcej przestrzeni, by nasza królikarnia mogła rozwijać się jak należy. Stworzymy nowe imperium, w którym panować będą wyłącznie Omykanie – przekonywał generał i każdego dnia dokładał inne argumenty, mające świadczyć o słuszności jego tezy.
    Pewnej nocy Ipsylon zebrał swoją armię i wydał rozkaz zaatakowania Berberysan. Omykanie byli zdezorientowani, bo niektórzy z nich czuli, że postąpią niewłaściwie, jeśli podporządkują się generałowi, ale jeżeli zbuntują się przeciwko niemu, to przepadną bez śladu, jak te króliki, które nie chciały malować ogonów, a poza tym nie godzi się kwestionować rozkazów dowódcy… Króliki wykonały zatem polecenie Ipsylona. Podkradły się bezszelestnie pod drzewa, na których spały ptaki. Omykanie obkopali ziemię wokół świerków i sosen, a następnie przegryźli korzenie drzew. Pozbawione podpory drzewa z hukiem runęły na ziemię. Oszołomione gwałtowną napaścią jemiołuszki starały się za wszelką cenę ochronić swych najbliższych, a przede wszystkim swoje nienarodzone pisklęta. Żona Felsa, Frezja, zdołała ukryć ich gniazdo w wysokich zaroślach, lecz sama zginęła, przygnieciona przez odłamujący się konar sosny. Wielu Berberysan zginęło, wielu zostało poważnie rannych. Aster, brat Felsa, był tak wystraszony, że padł jak martwy u podnóża świerka. Fels nie był zdolny do podjęcia jakiegokolwiek działania; przed oczami widział tylko Frezję leżącą pod konarem drzewa i narastający zamęt. Wokół walały się połamane sosny i świerki, a także ptasie gniazda z rozbitymi jajami… Pierze fruwało po obrzeżach lasu, a niebo zdawało się jeszcze czarniejsze, niż to zwykle nocą bywało.
    W końcu dowódca Berberysan przemógł swój ból i wraz z kilkunastoma żołnierzami gotował się do odparcia ataku. Ptaki miały zamiar rozpocząć podniebny nalot. Kiedy jednak zgromadziły się w jednym miejscu i zajęły bojową pozycję, zza krzaków wyskoczył Ipsylon. Otworzył swoją sakiewkę i wydobył z niej złotawy pyłek, którym zaczął posypywać Berberysan. Nie oszczędzał nawet rannych ptaków; jego pyłek spadł także na Astra, który na chwilę odzyskał świadomość. Ptak próbował wzbić się w powietrze, ale ku swojemu przerażeniu poczuł, że nie może latać – magiczny pyłek odebrał tę umiejętność wszystkim jemiołuszkom. Aster ze strachu znów stracił przytomność. Fels i pozostali Berberysanie usiłowali dziobać króliki, ale przeciwnicy byli zbyt silni, a ptaki zbyt osłabione, by stawić opór. Omykanie schwytali wszystkich Berberysan i zamknęli ich w pilnie strzeżonych, podziemnych norach. Ipsylon nakazał swoim żołnierzom podzielić więźniów na dwie grupy: jedną stanowili cywilni obywatele Zagajnika, a drugą tworzyli oficerowie.
    Mimo wyczerpania, żaden ptak nie zasnął. Fels myślał o swojej ukochanej żonie, która na zawsze odeszła do Wielkiego Ducha. Zastanawiał się także, jak ocalić gniazdo i odzyskać wolność. Dodawał więc otuchy swoim towarzyszom i samemu sobie. Przywódca Berberysan martwił się także o brata, który pozostał na zewnątrz, bowiem nie wiedział, czy Aster został ranny, czy stracił przytomność. Wszystkie te zdarzenia mobilizowały ptasiego generała i jego nieliczną już armię do walki o lepsze jutro.

omyk  – ogon królika, zająca 


Rozdział 2

   Nazajutrz króliki wyprowadziły z nor cywilną grupę jemiołuszek. Ptaki otrzymały polecenie zbierania owoców i ziół. Praca została wykonana i Berberysanie mieli nadzieję, że dostaną zasłużony posiłek. Niestety, musieli zadowolić się nędznymi resztkami, które nie pozwoliły im na zaspokojenie głodu.
    Żołnierze Ipsylona najwyraźniej szykowali się na wielką ucztę, ponieważ zatrudnili do przymusowej pracy wszystkie ptaki, pośród których znalazł się generał Fels. Owoce berberysu, które kazano mu zrywać, rosły tuż obok zarośli, w których Frezja ukryła gniazdo. Wartownicy pilnujący więźniów nie byli zbytnio uważni, ponieważ wiedzieli, że ptaki nie mogą latać, zatem nie uciekną. Fels wykorzystał ich nieuwagę i wszedł w zarośla. Ujrzał gniazdo z rozbitymi jajami. Generał poczuł, że utracił nie tylko wolność, ale także to, co najcenniejsze – swoją rodzinę. Wtem dostrzegł coś białego nieopodal gniazda. Było to całe jajko. Zatem jedno dziecko ocalało! Fels poczuł ogromną radość, ale jeszcze większą nienawiść do Ipsylona i wszystkich królików. Wódz Berberysan schował czym prędzej jajo pod skrzydła i wrócił do pracy. Kiedy obie grupy jemiołuszek skończyły przydzielone im zadanie, znów zostały uwięzione pod ziemią. Fels poczuł wielką siłę z powodu odnalezienia jedynego dziecka. Wspólnie z towarzyszami niedoli obmyślał plan, jak pokonać armię Ipsylona.
    W końcu Aster odzyskał przytomność. Leżał pośród sterty połamanych gałęzi, ale nie odniósł żadnych obrażeń. Omykanie uznali go za zmarłego, dlatego też wokół nie było straży. Aster ostrożnie podniósł głowę ponad gałęzie i zobaczył, że jakiś królik kica prosto w jego stronę; przypominał on nieco Ipsylona – też był duży, miał czarny omyk, jasnobrązowe futro i trzy czarne pręgi na grzbiecie w kształcie litery „Y”. Pośrodku jego uszu sterczała kępka sierści, podobna do czubka na głowie jemiołuszki. Widok nieznajomego przyprawił Astra o kolejną utratę przytomności.
    Królik zbliżył się do niego, ocucił i zapytał jakby ze zdziwieniem:
    – Co się tutaj stało? Teren wygląda jak pobojowisko!
    Aster zrozumiał, że królik niedawno przybył do Zagajnika, skoro o niczym nie wie. Jednakże pułkownikowi przyszło na myśl, że być może nieznajomy zastosował jakiś podstęp. Królik miał przyjemne, łagodne spojrzenie, więc Aster postanowił mu zaufać. Zresztą, zbyt wielkiego wyboru nie miał.
    – Generał Ipsylon bez ostrzeżenia zaatakował jemiołuszki. Wiele ptaków zginęło, a pozostali Berberysanie zostali uwięzieni – wyjaśnił Aster.
    – Co takiego? Mój ojciec was napadł? – zdumiał się nieznajomy.
    – Twój ojciec? Nie wiedziałem, że Ipsylon ma syna. Nigdy o tobie nie wspominał! – zakrzyknął zaskoczony pułkownik.
    – Jestem major Skurril. Przybywam z królikarni położonej za Górami Innych. Mój ojciec został oskarżony o morderstwo; twierdził, że go wrobiono. Uciekł bez oczekiwania na proces. Wyruszyłem za nim, żeby wyjaśnić sprawę i nakłonić go do powrotu.
    – Ipsylon mówił, że waszą królikarnię strawił pożar – przerwał Berberysanin.
    – Jaki pożar? – zdumiał się przybysz.
    – No, ładna historia – pokręcił głową Aster i opowiedział królikowi o przebiegu zdarzeń, zaczynając od momentu przybycia Ipsylona do Doliny Omyka.
    – …a teraz nawet nie możemy latać przez ten cholerny pyłek – pożalił się ptak.
    Skurril podszedł do niego, obwąchał uważnie i powiedział:
    – Wiem, jak odczynić ten czar. Musisz po prostu natrzeć skrzydła rosą. Deszcz także pomaga, ale na razie nie zanosi się na ulewę.
    Aster po chwili wahania dostosował się do rady. Istotnie, czar utracił swą moc.
    – Idę poszukać ojca. Muszę z nim poważnie porozmawiać – powiedział stanowczo Skurril. – Nie w taki sposób wyobrażałem sobie wojnę. Zawsze myślałem, że wojsko jest po to, by bronić swojego terytorium przed czyjąś napaścią, a nie po to, żeby atakować znienacka i bez powodu bezbronnych obywateli.
    – Dziękuję ci za pomoc – odezwał się Aster, a po chwili dodał: – Możesz mieć jakieś kłopoty, gdy sprzeciwisz się ojcu.
    – To on będzie miał kłopoty – uciął krótko major i pokicał przed siebie.
    Aster patrzył za nim z podziwem. Pomyślał ze smutkiem, że on sam nie miałby takiej odwagi, by sprzeciwić się rozkazom. Ptak wzbił się w powietrze i z lotu obserwował majora. Już po chwili królik został zatrzymany przez straż Ipsylona. Aster widział, że Skurril dość długo rozmawiał z żołnierzami, jakby chcąc ich do czegoś przekonać. W końcu jeden z wartowników udał się do nory, z której wyjrzał Ipsylon. Dowódca Omykan skinął na syna i oficerów, po czym wszyscy pokicali do wnętrza. Aster sfrunął przy wejściu do podziemia, które częściowo zasłaniał krzak berberysu. Pułkownik pozostawał zatem niewidoczny, ale mógł bez przeszkód podsłuchać rozmowę syna z ojcem. Ipsylon w krótkich słowach przybliżył synowi swój plan i zapytał go, co sądzi o wizji podboju świata.
    – Wcale mi się to nie podoba. Co ty robisz, ojcze? Oszalałeś? – wzburzył się major.
    – Kwestionujesz więc mój autorytet? – wycedził przez zęby generał.
    – To, co robisz, jest szaleństwem i nie skończy się dobrze. Wypuść te ptaki, zanim będzie za późno. Berberysanie nie uczynili ci nic złego, a miejsca wystarczy dla wszystkich królików.
    – Nikt nie będzie podważał moich decyzji! – wrzasnął Ipsylon i przywołał straż. – Zamknąć Skurrila w celi, bez żarcia i picia. Być może to nauczy go rozumu – wydał rozkaz generał.
    Major usiłował walczyć z żołnierzami, ale mieli przewagę liczebną. Aster, słyszący wszystko z ukrycia, był wprost przerażony. Skoro Ipsylon tak potraktował własnego syna, to jak będzie postępował z jemiołuszkami? Pułkownik pofrunął na drzewo, nieliczne z ocalałych, którego Omykanie nie zdążyli zniszczyć, i zastanawiał się, co począć.
    Tymczasem z każdym dniem – nie tylko w Zagajniku, ale także w Dolinie – przybywało królików. Ipsylon bowiem zapraszał je z najodleglejszych zakątków, by mogły osiedlić się na nowym terenie. Większa liczba Omykan oznaczała dla uwięzionych ptaków znacznie większą ilość pracy. Niektórzy Berberysanie byli poważnie chorzy i zbyt słabi, by zrywać owoce i zioła. Ipsylon kazał odizolować chore ptaki od pozostałych.
    Któregoś popołudnia Aster ujrzał ze szczytu drzewa, jak Barwinek z kilkunastoma królikami wyprowadził chore jemiołuszki. Ipsylon wydał Barwinkowi jakieś polecenie i wszyscy, oprócz generała, wyruszyli przed siebie. Aster pofrunął za nimi. Zastanawiał się, dokąd Barwinek prowadzi ptaki. Pułkownik martwił się także o Skurrila, bo ojciec nadal nie wypuścił go z celi. Nagle Aster zobaczył Skurrila, skradającego się za Barwinkiem i resztą. Major wyglądał na wycieńczonego, wiele wskazywało na to, że uciekł z nory, bo futro miał postrzępione i ubrudzone ziemią.
    Omykanie zaprowadzili ptaki w głąb lasu. Aster jeszcze nigdy tam nie był. Barwinek i jego żołnierze zatrzymali się nad przepaścią, tak głęboką, że wydawała się bez dna. Aster miał przeczucie, że zdarzy się coś złego, ale bał się interweniować. Wtem zza krzaków wyskoczył Skurril.
    – Stać! Co zamierzacie zrobić? – zawołał major, stając naprzeciw Barwinka.
    – Generał Ipsylon kazał pozbyć się tych ptaków. Nie mogą pracować, więc stały się bezużyteczne – wyjaśnił Barwinek.
    – Przecież te jemiołuszki nie mogą latać. Jak możecie zabić bezbronne stworzenia? – zawołał wzburzony major.
    – Rozkaz to rozkaz i trzeba go wykonać – skwitował oficer.
    – Postradaliście rozum? Czy wasze serca już naprawdę nic nie czują? – pytał Skurril raz po raz. Nagle rzucił się na Barwinka i mimo wyczerpania, powalił go na ziemię, jednakże Omykanie nie zamierzali biernie na to patrzeć i obezwładnili Skurrila. Barwinek zdawał się wahać, ale w tym momencie zjawił się Ipsylon, który osobiście pragnął dopilnować, czy jego rozkaz został należycie wykonany.
    – Co tutaj się wyprawia, dlaczego mój syn nie siedzi w zamknięciu? – spytał surowo generał. Barwinek opowiedział mu, że major sprzeciwił się rozkazowi, próbując udaremnić wykonanie wyroku.
    – Nikt nie będzie kwestionował moich rozkazów. Wrzucić Skurrila w przepaść razem z tą bandą ptasich szkodników! – wrzasnął generał.
    – Ależ generale, to przecież twój syn… – wyjąkał zdumiony Barwinek.
    – Ogłuchłeś? Wykonać wyrok! – krzyknął Ipsylon.
    – Nie wierzyłem, że mógłbyś kogoś zabić, ale teraz wiem, że to prawda. Jesteś mordercą i szaleńcem – powiedział Skurril, patrząc ojcu prosto w oczy.
    Barwinek zepchnął majora w przepaść, a oficerowie postąpili tak samo z ptakami.
    – Dobrze się spisałeś, Barwinku. Mianuję cię pułkownikiem – rzekł generał, a po chwili dodał:
    – Znaleźć i zabić tych nieudolnych strażników, którzy mieli pilnować mojego wyrodnego syna.
    Niebawem Ipsylon wraz ze swoją armią opuścił miejsce zbrodni. Nowo mianowany pułkownik Barwinek kicał ze spuszczoną głową. Zdawało się, że nie cieszy go awans, a dręczą wyrzuty sumienia.
    Aster sfrunął nad urwisko, wołał jemiołuszki i Skurrila, ale odpowiadało mu tylko echo. Wtedy ptak zrozumiał, że wszyscy zginęli. Przygnębiony pułkownik usiadł na czubku drzewa. Nagle zrobiło się zimno i zaczął wiać przenikliwy, zimny wiatr. Zaklęcie Wielkiego Ducha utraciło swą magiczną siłę…

Rozdział 3

   Aster nie zmrużył oka przez całą noc. Sen zmorzył go dopiero nad samym rankiem, ale już po chwili zbudził go deszcz, który w niedługim czasie przerodził się w ulewę.
    – Gdyby ten deszcz spadł wczoraj, wówczas zmyłby ten magiczny pyłek – westchnął pułkownik. – Ale nie oszukujmy się, ja i tak nie miałbym odwagi, żeby sfrunąć między Omykan i powiedzieć jemiołuszkom o właściwościach deszczu. Zresztą, nie wiadomo, czy dałyby one radę latać; wyglądały na bardzo wycieńczone. Muszę coś zrobić, by uratować ptaki.
    Tymczasem uwięzieni Berberysanie coraz częściej stawiali opór królikom, ale z powodu osłabienia niewiele mogli zdziałać.
    – W norach zrobiło się nieznośnie duszno. Wypuśćcie nas na dwór, potrzebujemy trochę świeżego powietrza – odezwał się Fels do strażników, mając nadzieję, że podstęp się uda.
    – Potrzebujecie jedynie pracować, a poza tym to króliki wychodzą na dwór, a jemiołuszki na pole – zaśmiał się szyderczo jeden z Omykan. Wyżsi stopniem oficerowie zaczęli nadużywać swoich stanowisk nawet wobec własnych żołnierzy. Z powodu nieustannego przybywania królików zrobiło się tłoczno i Omykanie pojedynkowali się między sobą. Niektórzy z nich mieli już dosyć rządów Ipsylona i jawnie wyrażali swoje niezadowolenie.
    Generał, nie chcąc doprowadzić do wojny domowej, wyprawiał swoje wojsko w coraz to odleglejsze zakątki Zagajnika. Mimo deszczu i niepogody armia Ipsylona doszła do samego serca lasu. Teren ten zamieszkiwały nornice. Wykopały one sieć podziemnych nor i uprawiały soczyste krzewy. Żołnierze poinformowali generała o tym miejscu. Ipsylon osobiście tam dotarł, by osądzić, czy ta ziemia jest warta podboju.
    – To będzie idealne miejsce dla nas, Omykan – rzekł dowódca. – Nie musimy nawet kopać nor; mamy gotowe mieszkania. Wypędzimy teraz te głupie nornice… – ciągnął dalej Ipsylon i dodał po chwili: – Po co je przepędzać? Wyglądają na zdrowe i silne, na pewno nadają się do pracy lepiej niż te beznadziejne jemiołuszki – osądził generał i wydał hasło do ataku.
    Tym razem Ipsylon popełnił błąd – nie poznał wcale swojego przeciwnika ani też nie znał jego liczebności. Był tak pewny siebie, że nie zastosował żadnej magicznej sztuczki czy też konkretnej taktyki wojennej. Nornic było trzykrotnie więcej niż wszystkich Omykan, w dodatku odpierały one skutecznie ataki wroga. Ipsylon wycofał swą armię, ale nornice nie zamierzały puścić mu płazem tego nagłego wtargnięcia na ich teren. Goniły króliki aż do obrzeży Zagajnika. Aster przyglądał się tej sytuacji z czubka drzewa. Fels i jego towarzysze przeczuwali, że coś dzieje się na zewnątrz. Pilnujący ich Omykanie też zdawali sobie z tego sprawę, ale byli zdezorientowani i nie wiedzieli, co począć.
    Fels i pozostałe ptaki zebrały resztkę sił i pokonały w pojedynku wartowników. Berberysanie wydostali się z nor. Aster sfrunął do nich natychmiast.
    – Gdzieś się podziewał, bracie? Myślałem, że coś ci się stało! – zakrzyknął Fels, ale ucieszył się ogromnie na widok brata.
    – Ja… ja obmyślałem plan, jak was uwolnić – odpowiedział Aster trochę niepewnym tonem. Ptaki posiliły się nieco i mimo wyczerpania były gotowe do walki. Pułkownik powiedział im, że deszcz zniwelował działanie pyłku. Berberysanie byli tak uradowani z odzyskania naturalnego daru latania, że żaden z nich nie zapytał go, skąd wie, jak odczynić urok.
    Jemiołuszki połączyły siły z nornicami. Walka rozgorzała na dobre. Aster ukrył się w gęstwinie i trząsł piórami, aż cały krzak berberysu się kołysał, nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Króliki doświadczyły na sobie dziobów i pazurów. Fels atakował wyłącznie Ipsylona. Okazało się, że przywódca tak wielkiego króliczego imperium nie ma bojowego ducha – Ipsylon skrył się w norze. Fels już miał wlecieć pod ziemię, gdy nagle, pod wpływem nadmiernego kopania i ulewy, grunt osunął się, niszcząc całą królikarnię i przygniatając Ipsylona, który zginął na miejscu. Wkrótce potem Omykanie skapitulowali, a nornice powróciły w głąb lasu.
    Fels wypędził wszystkie króliki – nawet te, które nie brały udziału w bitwie – w najodleglejszy zakątek Doliny Omyka. Celowo prowadził je przez ich pola uprawne, by zdeptały własne zioła i trawy.
    – Wygraliśmy, wygraliśmy! – wołał Aster, który po zakończeniu walki wyszedł z ukrycia. Teren wokół był zniszczony i ani Dolina, ani Zagajnik nie przypominały już wcześniej tętniących życiem krain. Jednak w tym wielkim nieszczęściu zdarzył się cud – Fels został ojcem. Z jedynego ocalałego jaja wykluła się jego córeczka – biała jak śnieg jemiołuszka, która otrzymała imię Frezja. Jej odmienny kolor piór wzbudził zdumienie ptaków, bo nikt nigdy nie widział białej jemiołuszki, Fels jednak pokochał ją całym sercem.
    Powoli, powoli ptaki odbudowały gniazda, a Omykanie wykopali nową królikarnię. Większość królików zmyła czarną farbę z ogonów, choć niektóre z nich tego nie uczyniły. Omykanie rozproszyli się poza terenem Doliny i zasiedlili obszar u podnóża Gór Innych. Po śmierci Ipsylona nowym generałem został Barwinek. Dopiero po wojnie zrozumiał, że Ipsylon sprowadził króliki na złą drogę. Żałował, że tak bez szemrania wykonywał jego rozkazy. Wstydził się swoich czynów i próbował naprawić relacje z jemiołuszkami, ale Fels nie przepuścił go przez granicę dzielącą Zagajnik i Dolinę. Po wielu próbach Barwinek zrezygnował.
    Zaklęcie Wielkiego Ducha utraciło swą moc. Zgodnie z proroctwem zapanował głód, smutek i nieurodzaj, połączony z wyjątkowo uciążliwymi anomaliami pogodowymi, których nikt nie był w stanie przewidzieć. Nikt nie potrafił też nad nimi zapanować. Króliki były bardziej przedsiębiorcze niż jemiołuszki i pomimo złych warunków atmosferycznych potrafiły uprawiać owoce i zioła. Zdarzało się dość często, że sfrustrowane ptaki podkradały im żywność. Berberysanie ucztowali w pobliżu granicy i pozostawiali po sobie resztki biesiady, co dodatkowo przyczyniało się do konfliktów.
    Choć od tamtych wydarzeń upłynęło wiele czasu, między ptakami a królikami nadal piętrzył się mur nienawiści, żalu i wspomnień, uparcie zakorzeniony w ich sercach i przekazywany potomnym. Króliki przedstawiane były jako nieposiadające uczuć bestie, a ptaki jako złodzieje i bałaganiarze. Nikt nawet nie przypuszczał, że losy mieszkańców obu krain może zmienić Frezja, mała córeczka generała Felsa.

Rozdział 4

    Częste i nagłe zmiany pogody stawały się coraz bardziej dokuczliwe dla wszystkich mieszkańców Doliny i Zagajnika. Pewnego razu podczas podniebnego patrolu Aster nabawił się straszliwego kataru i kichał dosłownie bez przerwy. Żaden ptak nie potrafił znaleźć odpowiedniego lekarstwa na tę dolegliwość, a nie było przecież mowy, by zwrócić się o pomoc do królików.
    Tymczasem Frezja, córka Felsa, rosła jak na drożdżach i generał postanowił zapisać ją do szkoły lotników, w której lekcje prowadził zazwyczaj Aster.
    – Zobaczysz, córeczko, że będziesz najlepszym lotnikiem i wszystkie dzieci od razu cię polubią – zapewnił ojciec.
    Szkoła znajdowała się w koronie wielkiej sosny, tuż obok drzewa, na którym mieszkał generał z córką. Wystarczyło przejść po gałęziach, by dojść do szkoły. Frezja od razu podeszła do grupki dzieci, chcąc nawiązać znajomość. Zawsze marzyła, by mieć przyjaciół i wprost nie mogła doczekać się spotkania z małymi Berberysanami.
    – Cześć, jestem Frezja. Czy możemy pobawić się razem? – zagadnęła uprzejmie ptaszyna.
    Dzieci otoczyły ją i zaczęły pochłaniać wzrokiem.
    – Czemu jesteś cała biała, wytarzałaś się w śniegu? – zapytał jeden z ptaszków.
    – Nie, ja urodziłam się z białymi piórami, ale to chyba wam nie przeszkadza? – spytała Frezja z nadzieją w głosie.
    Jemiołuszki nie zdążyły jej odpowiedzieć, bo Aster ogłosił rozpoczęcie lekcji. Nauczyciel usiadł pośrodku, a uczniowie zajęli miejsca dookoła. Frezja chciała usiąść obok którejś z jemiołuszek, ale dzieci, znając się widocznie już wcześniej, dobrały się w pary i Frezja była zmuszona siedzieć sama.
    – Dzień dobry, dzieci. Nazywam się pułkownik… Apsik! – Aster nie zdążył dokończyć zdania, gdyż donośnie kichnął.
    – Dzień dobry, pułkowniku Apsik! – zawołały chórem dzieci.
    – Nazywam się pułkownik Aster… Apsik! – kichnął znów nauczyciel.
    – Dzień dobry, pułkowniku Astrze Apsik! – odpowiedziały ptaszki i Aster zrezygnował z przedstawiania się i rozpoczął zajęcia.
    – Zaczniemy dziś naukę latania. Pokażę wam kilka sztuczek, a wy spróbujecie je potem powtórzyć. Nie martwcie się, jeśli coś wam się nie uda, bo to dopiero początki – powiedział Aster i wzbił się w powietrze, by zademonstrować dzieciom sztukę latania.
    Kilkukrotnie powtórzył manewry, a potem każda jemiołuszka próbowała swoich sił. O dziwo, dzieci radziły sobie bardzo dobrze. Frezja nie mogła doczekać się swojej próby, zwłaszcza że ojciec zapewnił ją, że zostanie najlepszym lotnikiem.
    – Teraz twoja kolej, Frezja! – zawołał Aster.
    Jemiołuszka machała skrzydłami, podskakiwała na gałęzi, by odbić się do lotu, ale nie wzniosła się nawet centymetr nad podłożem.
    – Spróbuj raz jeszcze, na pewno dasz radę – zachęcał ją stryjek. Jego bratanica próbowała i próbowała, ale bezskutecznie. Dzieci zaczęły się śmiać. Aster uciszył je i ogłosił przerwę. Frezja znów podeszła do ptaszków.
    – Mogę bawić się z wami? – poprosiła ptaszyna.
    – My bawimy się w podniebne wyścigi – z dumą oznajmił mały Berberysanin.
    – A ty nie umiesz latać! – dorzucił ze śmiechem kolejny ptak.
    – Właśnie, że umiem – rzekła Frezja z uporem i znów powtórzyła próbę, ale efekt był taki sam jak podczas lekcji.
    – Widzisz? Nie potrafisz latać. Prawdziwe ptaki, takie jak my, latają, a białe dziwolągi – nie! – rzucił pogardliwie jeden z Berberysan.
    – Może pobawimy się w coś takiego, co nie wymaga latania, na przykład w skakanie po gałęziach? – zaproponowała córka generała.
    Chcąc zachęcić do zabawy pozostałych, przeskoczyła parokrotnie na niższe partie drzewa, po czym wróciła na swoje miejsce.
    – Phi! – parsknął pogardliwie jeden z rówieśników. – Nie po to umiemy latać, żeby bawić się w taką głupią grę.
    Wszystkie dzieci podzieliły jego zdanie i odfrunęły, zostawiając Frezję samą.
    Po lekcjach Frezja wróciła do gniazda, gdzie już na progu czekał na nią ojciec.
    – No i jak, córeczko, jak było w szkole? – zapytał Fels, przekonany, że wszystko potoczyło się po jego myśli. Generał nie otrzymał jednak odpowiedzi, bo córka natychmiast udała się do swojego pokoju. Zaniepokojony ojciec poszedł za nią. Frezja zasłoniła się skrzydłami, by ukryć łzy.
    – Kochanie, co się stało? Dlaczego jesteś taka smutna? – pytał zatroskany Fels.
    – Tato, wcale nie było tak, jak mówiłeś! Dzieci nie chcą się ze mną bawić, bo mam białe pióra i nie umiem latać… – zaszlochała ptaszyna.
    – Co takiego? Nie potrafisz latać? – zdumiał się Fels i dodał gniewnie: – Zaraz sobie porozmawiam ze stryjem Astrem.
    Generał odszukał brata i sprowadził go do siebie. Bracia dyskutowali w osobnym przedsionku gniazda, więc Frezja nie słyszała ich rozmowy.
    – Może byś się jakoś wytłumaczył? – zapytał gniewnie Fels.
    – A niby z czego mam się tłumaczyć? – zapytał Aster, nie pojmując zupełnie słów brata.
    – Nie udawaj głupiego! – zaszarżował generał. – Moja córka nie umie latać. Jakim ty jesteś nauczycielem?
    – Uważasz, że ja jestem złym nauczycielem? – oburzył się pułkownik. – Niejedno pokolenie lotników wychowałem! Pokazywałem Frezji różne sposoby. Wszystkie dzieci latają, tylko nie ona…
    – Śmiesz twierdzić, że to wina mojej córki? – nastroszył pióra Fels.
    – To sam ją naucz, jeśli jesteś taki mądry! Apsik! – burknął Aster.
    – A żebyś wiedział, że nauczę. I to jeszcze dzisiaj – odparł dowódca.
    – Zatem… Apsik! Powodzenia! Będzie ci ono potrzebne – pułkownik już miał poderwać się do lotu, jednak Fels go zatrzymał.
    – I zrób coś w końcu z tym okropnym katarem! – upomniał brata generał.
    – Gdybym poprosił króliki, na pewno by mi pomogły.
    – Coś ty powiedział? – wykrzyknął Fels ze złością.
    – Nic… – odrzekł cicho Aster, po czym odezwał się już głośniej: – Lecę na patrol.
    Odfrunął czym prędzej i westchnął ciężko, bo zrozumiał, że nieprędko pozbędzie się kataru. Gdyby relacje z Omykanami były takie jak kiedyś, wówczas Aster nie męczyłby się tyle z kichaniem…
    Fels tymczasem udał się do pokoju córki. Był przekonany o niekompetencji brata, choć przecież Aster wyszkolił wiele ptaków. Generał postanowił sam nauczyć córkę.
    – Nie martw się, córeczko. Tatuś nauczy cię latać – oznajmił z głębokim przekonaniem.
    – Naprawdę? – ucieszyła się Frezja. – Dziękuję, tatusiu!
    Generał powoli i cierpliwie pokazywał córce możliwie najprostsze sposoby nauki latania. Frezja patrzyła z uwagą, a następnie usiłowała powtórzyć ćwiczenia. Niestety, bez skutku. Fels kombinował jak umiał, aż w końcu się zmęczył. Ze smutkiem pomyślał, że jego brat jednak od początku miał rację.
    – To nie ma sensu. Ja nigdy nie nauczę się latać – żaliła się Frezja. – Nigdy też nie znajdę przyjaciół i nikt nigdy nie będzie chciał bawić się ze mną…
    – Nauczysz się i na pewno znajdziesz towarzyszy zabaw – powiedział ojciec, starając się nadać swemu głosowi najbardziej przekonujący ton, choć tak naprawdę sam nie wierzył zbytnio zwłaszcza w pierwszą część swojej wypowiedzi.
    – A ty mówiłeś, że będę najlepszym lotnikiem i wszyscy mnie polubią! – zawołała Frezja z wyrzutem. – Tato, dlaczego jestem biała? Dlaczego dzieci mnie nie lubią? Dlaczego nie potrafię latać? – zaczęła pytać ze łzami w oczach.
    – Kochanie, urodziłaś się z białym upierzeniem, jesteś po prostu wyjątkowa. Zobaczysz, że ktoś na pewno cię doceni. Myślę, że potrzebujesz więcej czasu, a z pewnością będziesz fruwała. No, dość już tej nauki na dziś. Jesteś na tyle duża, że mogę ci opowiedzieć historię naszego rodu.
    Fels rozpoczął zatem opowieść, skupiając się wyłącznie na Ipsylonie i wojnie z królikami. W najdrobniejszych szczegółach opisywał rządy Ipsylona i postępowanie Omykan. Nie wspomniał jednak ani jednym słowem o przedwojennej przyjaźni z generałem Mildem. Tak, jakby w ogóle jej nie było. Fels opowiedział także o zaklęciu Wielkiego Ducha i pozostawionej przez niego zagadce.
    – Widzisz, córeczko, takie były nasze dzieje. Przez tych morderczych Omykan straciłaś mamę i rodzeństwo. Pamiętaj, że króliki to bestie i nigdy nie zbliżaj się nawet do granicy Doliny.
    – Tato, a czy króliki nadal są złe? – dociekała Frezja.
    – Tak, skarbie. Wszystkie króliki to bestie – potwierdził stanowczo generał.
    – Tato, a jak brzmi ta zagadka, którą pozostawił Wielki Duch?
    – „Jeśli spojrzysz inaczej niż wszyscy,
    Jeśli to, co dalekie stanie się bliskim,
    Jeśli spadnie deszcz, jakiego dotąd nie było,
    Znów wszystkim będzie dobrze się żyło” – wyrecytował Fels.
    Jego córka była ciekawa, jaki deszcz miał na myśli Wielki Duch, bo przecież opady były częste, a zagadka nie została rozwiązana.
    – Nie mam pojęcia, kochanie. Niejeden profesor myślał nad tą zagadką, ale jeszcze nikomu nie udało się odgadnąć jej sensu.
    – Może ja rozwiążę zagadkę – rzekła ptaszyna z namysłem.
    – Zawsze warto spróbować – westchnął ojciec.
    – Tato, a jak ktoś odejdzie do Wielkiego Ducha, to tak na zawsze?
    – Niestety, tak.
    – A mogłabym jakoś skontaktować się z mamą? – pytała dalej ptaszyna.
    – Córeczko – rzekł generał, otaczając córkę skrzydłami – mama zawsze będzie żyła w naszych sercach, a ja będę ci opowiadał o niej jak najwięcej. Myślami będziemy z nią w stałym kontakcie. Kiedyś wszyscy odejdziemy do Wielkiego Ducha i wtedy spotkamy się z mamą.
    Nadeszła pora snu, ale Frezja długo leżała w ciemnościach, nie mogąc zasnąć. Marzyła o przyjaciołach, zastanawiała się, czy kiedykolwiek nauczy się latać, a także, czy ktoś rozwiąże wreszcie zagadkę Wielkiego Ducha. Ptaszyna analizowała słowa po kolei, ale nie miała pojęcia, jak je interpretować. Myślała także o królikach, które odebrały jej mamę i rodzeństwo. Czuła gniew połączony z rozżaleniem. Jeszcze nigdy nie spotkała żadnego z nich, ale doszła do wniosku, że skoro tata mówił jej, że wszyscy Omykanie nadal są źli, to pewnie tak jest. Nie przypuszczała, że już niebawem będzie miała okazję spotkać króliki…

Rozdział 5

   Mijały dni, a Frezja nadal nie potrafiła latać ani też nie znalazła towarzyszy zabaw. Fels był bardzo zaniepokojony i zdenerwowany tą sytuacją i gorliwie doszukiwał się jej przyczyny.
    – Wiesz, kochanie – rzekł pewnego dnia do córki, która właśnie spacerowała z stryjkiem – to przez te królicze bestie nie umiesz latać i masz takie problemy.
    – Fels, o czym ty mówisz? – zdziwił się Aster. – Co mają do tego króliki?
    Generał jednak upierał się przy swojej teorii, choć tak naprawdę sam nie potrafił jej uzasadnić. Fruwał jak opętany, stroszył pióra i nakazał Astrowi odwołać zajęcia praktyczne w szkole i wraz z nim zaczął wykładać dzieciom historię. Podczas lekcji bez przerwy mówił o Ipsylonie. Opowiadał także o niezwykłej waleczności jemiołuszek. Niewiele jednak nadmieniał o nornicach. Zupełnie jakby Berberysanie wygrali najważniejszą bitwę bez niczyjej pomocy. Aster spuścił głowę, bo przecież nie brał udziału w wojnie ani też nie pomógł w znaczący sposób.
    – A teraz, dzieci, powiem wam bardzo ważne życiowe motto. Zapamiętajcie je – powiedział Fels i zaczął recytować:
    – „Czy w oddali, czy za rogiem, królik zawsze będzie wrogiem”.
    Dzieci powtórzyły sentencję. Frezja znała ją na pamięć, ponieważ ojciec wielokrotnie powtarzał te słowa. Lekcje dobiegły końca i dzieci udały się na plac zabaw znajdujący się na gałęziach drzew. Frezja niechętnie tam podreptała, bowiem wiedziała, że znów spędzi samotne popołudnie. Kiedy Fels i Aster zostali sami, pułkownik zapytał brata:
    – Czy ty przypadkiem nie przesadzasz z tymi opowieściami o królikach?
    – Uczę dzieci patriotyzmu – uciął krótko dowódca.
    Aster pokręcił przecząco głową, ale nie odezwał się, gdyż brakło mu odwagi, jak zawsze, kiedy chciał sprzeciwić się bratu. Ptak pomyślał, że Fels uczy dzieci raczej nienawiści do Omykan, a nie patriotyzmu. Bracia wyruszyli na podniebny patrol, a Frezja bawiła się sama nieopodal małych Berberysan. Jakież było zdziwienie ptaszyny, kiedy nagle podeszli do niej szkolni koledzy.
    – Właśnie wybieramy się na dojrzałe owoce berberysu. Idziesz z nami? – zaproponował jeden z ptaszków.
    Frezja w pierwszej chwili ucieszyła się ogromnie, jednak po zastanowieniu doszła do wniosku, że to jest trochę dziwne. Dzieci, które lekceważą ją w szkole, nagle zapraszają do wspólnej wyprawy. Ptaszyna przypomniała sobie, że dojrzały berberys rośnie obecnie po stronie Doliny Omyka, a ten przy ptasiej granicy jest jeszcze niedojrzały.
    – Ale ten berberys rośnie poza naszą granicą. Nie wolno nam wchodzić na teren królików – osądziła Frezja roztropnie.
    – Boisz się? – parsknął śmiechem kolejny ptak. – Nie dość, że jesteś białym odmieńcem, który nie lata, to jeszcze jesteś tchórzem?
    – Wcale się nie boję! – zawołała porywczo Frezja. W rzeczywistości czuła lęk, ale chciała, by koledzy zaczęli ją inaczej postrzegać.
    – Udowodnij, że się nie boisz i chodź z nami na berberys! – kusiły jemiołuszki.
    – Ale jak przejdziemy przez granicę? Nasi strażnicy przecież jej pilnują.
    – Bez obaw! O tej porze wartownicy urządzają sobie drzemkę – uspokoił ją mały Berberysanin.
    Frezja wahała się, ale w końcu postanowiła pójść z rówieśnikami na tę wyprawę. Bała się ewentualnego spotkania z Omykanami i reakcji ojca, ale dzieci zapewniły ją, że wszystko będzie dobrze i nikt nie dowie się o złamaniu zakazu. Frezja skakała po gałęziach, lecz zmuszona była zeskoczyć tuż przy granicy. Kawałek drogi szła piechotą, podczas gdy jej towarzysze frunęli. Ostatnia dotarła na miejsce, lecz nie przeszkadzało jej to wcale, bo cieszyła się, że jest z kolegami. Istotnie, wartownicy spali jak susły, więc dzieci bez trudu przekroczyły granicę.
    Jemiołuszki obsiadły krzewy berberysu i zaczęły zajadać owoce. Stojąca na ziemi Frezja nie mogła dosięgnąć nawet najniższej gałązki.
    – Przyjaciele, dajcie mi choć jeden owoc, bo ja nie mogę żadnego dosięgnąć – poprosiła Frezja.
    – Jeśli nie możesz dosięgnąć, to twój problem, ofermo – rzekł arogancko jeden z ptaków, znajdujący się stosunkowo najbliżej Frezji.
    – A poza tym nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi – dodał opryskliwie drugi Berberysanin.
    – W jakim celu mnie tu przyprowadziliście? Myślałam, że chcecie przyjaźnić się ze mną! – zawołała z bólem ptaszyna.
    – Naprawdę byłaś tak głupia, by uwierzyć, że chcemy twojego towarzystwa? My nie zadajemy się z takimi białymi nielatającymi nieudacznikami. Chcieliśmy tylko zjeść tego pysznego berberysu, a nasi rodzice zabraniają nam tu przychodzić, więc jeśli coś pójdzie nie tak, powiemy, że to ty namówiłaś nas na tę wycieczkę – wyjaśniły dzieci, śmiejąc się złośliwie.
    – Dlaczego tacy jesteście? – zaszlochała Frezja, ale nie otrzymała odpowiedzi, bo nagle jeden z ptaków, siedzący na samym wierzchołku krzewu, krzyknął przenikliwie:
    – Króliki zbliżają się do nas. Uciekajmy! Stosownie do ostrzeżenia jemiołuszki natychmiast odfrunęły, zostawiając Frezję samą. Ptaszyna była przerażona i nie wiedziała, co począć. Wtem ujrzała przed sobą dwa króliki z czarnymi omykami.
    – Co ty tutaj robisz, ptaszku? Czy nie wiesz, że w tym miejscu mogą przebywać jedynie króliki? – odezwał się jeden z Omykan.
    – Ja… ja zabłądziłam – wyjąkała ze strachem Frezja.
    – Czyżby? A może przyszłaś tu, żeby zerwać nasz berberys? Wy, jemiołuszki, umiecie tylko kraść i śmiecić! – dodał drugi królik.
    – Nie chciałam kraść – zaprzeczyła ptaszyna. – Zaraz sobie stąd pójdę…
    – O, nie, ptaszku, nigdzie sobie nie pójdziesz. Wszystko, co znajduje się w Dolinie, jest naszą własnością – powiedział groźnie Omykanin i zagrodził Frezji drogę.
    Wtem zza krzaków wyskoczył jasnobrązowy królik z trzema czarnymi pręgami na grzbiecie.
    Na jego głowie sterczała kępka sierści, podobna do czubka jemiołuszki. Tajemniczy królik rzucił się natychmiast na dwóch Omykan. Kopnął ich parokrotnie tylnymi łapami, aż przeciwnicy znaleźli się o kilka kroków dalej. Podnieśli się i próbowali z nim walczyć, ale jeden królik okazał się dla nich zbyt silny. Dwaj Omykanie uciekli, uznając swoją porażkę. Frezja przyglądała się tej scenie z otwartym dzióbkiem.
    – Lepiej nie kręć się tutaj sama. Ta okolica jest bardzo niebezpieczna – przestrzegł ją królik, a po chwili zapytał, czy chciała nazrywać berberysu.
    – Tak… – przyznała Frezja i dodała prędko: – Ale ja naprawdę nie chciałam tutaj przyjść. Koledzy mnie namówili, a ja zgodziłam się, bo myślałam, że mnie polubią, jeśli z nimi pójdę…
    – Nigdy więcej nie słuchaj tych koleżków. Prawdziwi przyjaciele docenią cię za to, jaka jesteś i nie będziesz potrzebowała starać się o czyjeś względy – odparł królik. Wspiął się na tylnych łapkach i odgryzł gałązkę berberysu z najpiękniejszymi owocami. Nieznajomy podał ją Frezji i poradził, by wróciła czym prędzej do domu. Nagle królik wykonał skok w zarośla i zniknął w gęstwinie. Ptaszyna patrzyła za nim z podziwem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nawet nie podziękowała mu za pomoc. Myślała natomiast samymi pytajnikami:
    – Dlaczego ten królik jej bronił? Dlaczego był taki miły? Musi być szalenie odważny, bo sam jeden stanął do walki z dwoma przeciwnikami. Frezja dreptała jak mogła najszybciej, trzymając w dziobie gałązkę berberysu. Wkrótce znalazła się u podnóża sosny, na której mieszkała. Wskoczyła na najniższą gałąź i szybko znalazła się na najwyższej partii drzewa. Na progu gniazda ujrzała swojego ojca.


Rozdział 6

    – Frezja, jak dobrze, że jesteś w domu. Inne dzieci wróciły z placu zabaw jakiś czas temu… Już miałem cię szukać – powiedział Fels do córki, po czym zakrzyknął zdumiony: – Skąd masz ten berberys?
    Ptaszyna opowiedziała ojcu o wyprawie do Doliny Omyka. Fels był bardzo zagniewany na kolegów córki, ale jeszcze bardziej na swoich strażników. Pofrunął w kierunku granicy, ile tylko sił w skrzydłach, i zastał wartowników śpiących w najlepsze. Natychmiast zwolnił ich dyscyplinarnie i ustanowił nową straż, po czym zwołał dzieci uczestniczące w niebezpiecznej wyprawie po berberys. Frezja została w gnieździe. Bała się niesłusznego oskarżenia przez rówieśników, ale miała nadzieję, że ojciec zrozumie, że ona jest w tej sprawie niewinna.
    Po niedługim czasie, zdenerwowany generał zjawił się z powrotem.
    – Frezja, wszystkie dzieci twierdzą zgodnie, że to był twój pomysł z tą wycieczką. Co w ciebie wstąpiło?
    – Tato, ja wcale nie chciałam tam iść. Daję słowo, że to nie był mój pomysł! – odpowiedziała ptaszyna.
    – Twoje słowo niewiele pomoże. Popełniłaś głupstwo, a w dodatku nie masz odwagi, żeby do tego się przyznać – rzekł surowo ojciec.
    – Nie mogę przyznać się do czegoś, czego nie popełniłam! – stwierdziła córka z wyrzutem.
    – Źle dzieje się z tobą, moja droga. Masz szalone pomysły, kłamiesz… – Fels przerwał nagle, jakby namyślając się nad czymś. Odezwał się w końcu i powiedział: – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli przestaniesz wychodzić z domu sama. Eskorta bardzo ci się przyda. Będziesz wychodzić ze mną, stryjem Astrem albo którymś z oficerów.
    – Ależ, tato! – oburzyła się Frezja.
    – Mam nadzieję, że to posłuży ci za przestrogę. Mieliście wszyscy ogromne szczęście, że nie spotkaliście króliczych bestii – skwitował generał.
    – Właściwie to… spotkaliśmy… – zaczęła Frezja przyciszonym tonem.
    – Co takiego? – zapytał gniewnie Fels, a jego córka zdała relację ze spotkania z Omykanami.
    – Moje dziecko! Nie myślisz chyba, że uwierzę w tę bajeczkę? – wzburzył się ojciec.
    – Ale to prawda, tato – rzekła Frezja stanowczo.
    – Jak ty w ogóle możesz wymyślać takie bzdury? Usiłujesz wcisnąć mi, że jakiś królik bronił cię przed innymi Omykanami? Tyle razy ci powtarzałem, że nie ma dobrych królików. To są bestie, które nie mają uczuć! To przez te potwory straciłaś mamę i rodzeństwo – miotał się Fels.
    – Ten królik był inny od pozostałych. Jestem przekonana, że on jest dobry – twierdziła ptaszyna z uporem.
    – Dość tego! – przerwał surowo generał, po czym opuścił pokój córki. Przez chwilę stał na progu gniazda, ale po chwili wzbił się w powietrze i poleciał przed siebie, by ochłonąć. Wrócił po kilku godzinach i bez słowa udał się na spoczynek.
    Następnego dnia Fels opowiedział bratu o wyprawie Frezji, kładąc nacisk na zachowanie córki. Aster postanowił sam porozmawiać z bratanicą. Udał się zatem do gniazda, a Fels wyruszył z wojskiem na patrol. Frezja siedziała skulona, zasłaniając się piórami.
    – Opisz mi dokładnie tego królika, który cię bronił – poprosił Aster, siadając obok ptaszyny.
    Frezja opisała swojego wybawcę z najdrobniejszymi szczegółami.
   – Nie, to niemożliwe! – wykrzyknął pułkownik.
    – Ty też mi nie wierzysz, stryjku? – zapytała ze smutkiem Frezja.
    – Nie, nie o to chodzi. Znałem królika, który pasowałby do twojego opisu, ale on od dawna nie żyje…
    – Skąd wiesz, że nie żyje?
    – Byłem świadkiem jego egzekucji… Wrzucono go w bardzo głęboką przepaść – wyjaśnił ze smutkiem Aster.
    – Ale czy on mógłby przeżyć? Mógłby? – dociekała ptaszyna.
    – To mało prawdopodobne, ale opis pasuje idealnie do majora Skurrila. Nie sądzę, żeby miał jakiegoś sobowtóra, więc to musiał być on – odrzekł stryj z przekonaniem.
    – Opowiesz mi o tym majorze? – poprosiła Frezja.
    Aster wrócił wspomnieniami do czasów wojny i przybliżył bratanicy postać króliczego oficera. Frezja słuchała z uwagą, a gdy pułkownik skończył mówić, ptaszyna namyślała się nad czymś, a potem spytała:
    – Stryjku, czy on przyczynił się do śmierci mojej mamy i rodzeństwa?
    – Nie – odpowiedział Aster stanowczo.
    – Czy ty myślisz, że wszystkie króliki są złe? – pytała dalej bratanica.
    – Szczerze mówiąc, myślę, że nie wszyscy Omykanie są źli. Podczas wojny byli tacy, którzy sprzeciwiali się Ipsylonowi, jak na przykład major… Apsik!
    – Major Apsik? – zdumiała się Frezja.
    – Major Skurril. Ten katar wpędza mnie do grobu – pożalił się Aster i kontynuował wypowiedź:
    – Dawniej, przed wojną, przyjaźniliśmy się z Omykanami, którzy znali zioła na różne dolegliwości, ale teraz nie mogę poprosić ich o pomoc.
    – Tato nic mi nie mówił o przyjaźni – powiedziała Frezja i zamyślona stanęła na progu gniazda.
    – Ojej, jaka mgła! – zawołała jemiołuszka.
    Aster wyjrzał na zewnątrz. Istotnie, mgła była bardzo gęsta.
    – Ech, te zmiany pogody są takie uciążliwe – westchnął pułkownik.
    – Tak, to prawda. A wszystko przez tych przeklętych Omykan – odezwał się nagle Fels, który właśnie przyfrunął z patrolu. Dowódca Berberysan rozejrzał się po zamglonym niebie i rzekł: – Przez tę mgłę musimy odwołać wszystkie lekcje i patrole. Nawet najlepszy lotnik nie może latać w taką pogodę.
    – Nikt nie może latać? – dopytała Frezja.
    – Tak, kochanie – potwierdził ojciec. – Ale nie martw się, plac zabaw nadal będzie czynny. A ja ze stryjem Astrem udam się na przegląd wojska. Wrócę do domu dość późno, więc nie czekaj na mnie, tylko kładź się spać.
    Frezja pomyślała, że skoro nikt nie może latać, to dzieci też nie. Może teraz zechcą się z nią bawić? Nagle jemiołuszka przypomniała sobie, że rówieśnicy wciągnęli ją przecież w tarapaty i niesłusznie oskarżyli. Ptaszyna jednak zawsze tak bardzo chciała mieć towarzyszy zabaw, że po raz kolejny postanowiła zaproponować dzieciom wspólną grę. Poszła więc na plac zabaw. Mali Berberysanie bawili się, nie zwracając uwagi na jej obecność.
    – Nikt nie może latać, bo jest mgła. Może poskaczemy razem po gałęziach? – zaproponowała Frezja.
    – Bawić się z taką ofermą? Nie ma mowy! Lepiej idź stąd, biały dziwolągu! – zaśmiały się dzieci.
    Frezja czym prędzej zeskoczyła po gałęziach na ziemię. Za nic w świecie nie chciała, by dzieci dostrzegły jej łzy. Chciała teraz być sama. Zresztą, zawsze tak było. Schowała głowę pod skrzydła i płakała. Zrozumiała, że nigdy nie będzie miała przyjaciół…
    – Dlaczego płaczesz? – zapytał nagle jakiś dziecięcy głos.
    – Płaczę, bo nie mam towarzyszy zabaw i jest mi przykro z tego powodu – wyjaśniła Frezja, nie podnosząc głowy.
    – Mnie też jest smutno, bo zabłądziłam z powodu mgły i nie mogę znaleźć drogi do domu. Może pobawimy się razem, żeby było nam weselej? – zaproponował ten sam głos.
    Frezja podniosła głowę i ujrzała przed sobą śnieżnobiałą króliczkę, będącą mniej więcej w tym samym wieku co ona. Ptaszyna patrzyła na nią niedowierzająco. Dopiero po dłuższej chwili powiedziała:
    – Naprawdę chcesz bawić się ze mną? Myślałam, że króliki nie lubią jemiołuszek!
    – Coś ty, to tylko taki stereotyp. Najpierw trzeba kogoś poznać, żeby go osądzić. Mam na imię Jutrzenka, a ty?
    – A ja jestem Frezja. A co to jest stereotyp? – zaciekawiła się ptaszyna.
    – Stereotyp to pewien rodzaj myślenia, gotowy schemat postrzegania innych osób bądź zjawisk społecznych, często przekazywany z pokolenia na pokolenie. Wielu naszych przodków wciąż żyje wspomnieniami i przeszłością, ponieważ trwają twardo przy swoich poglądach, bo nadal chowają do kogoś urazę. Jednak świat się zmienia, inni też się zmieniają. Nie mamy wpływu na przeszłość, ale teraźniejszość i przyszłość sami tworzymy i sami decydujemy, jacy będziemy – wyjaśniła fachowo Jutrzenka.
    Frezja była pod wrażeniem wiedzy małej Omykanki.
    – Ale ty jesteś mądra! – zakrzyknęła z podziwem i dodała ze smutkiem: – Mój tata też nadal żyje przeszłością i stereotypami…
    – Możliwe, że ja też postrzegałabym innych stereotypowo, ale major Skurril nauczył mnie zupełnie odmiennego sposobu poznawania innych – rzekła Jutrzenka.
    – A mnie obronił przed dwoma Omykanami. Czy on jest twoim tatą?
    – Nie, zaopiekował się mną po wojnie. Podczas bitwy straciłam mamę, siostrę i dwóch braci. Ojca nigdy nie znałam, bo zaginął bez śladu tuż po moich narodzinach. Byłam maleńka, zagubiona i nie miałam nikogo bliskiego. Skurril przygarnął mnie, mimo że sam był ciężko ranny… – wyjaśniła króliczka.
    – Ja też nie mam mamy ani rodzeństwa – powiedziała Frezja, a po chwili zapytała Jutrzenkę, czy nadal ma kontakt z majorem.
    – Nie, on jest wędrowcem i nie ma stałego miejsca zamieszkania. Gdy podrosłam, zaniósł mnie do Doliny Omyka, gdzie do tej pory opiekują się mną bardzo dobre króliki. Mają one pod opieką także inne dzieci. To jakby taki sierociniec. Przez chwilę zapanowało obustronne milczenie, które przerwała Jutrzenka:
    – To jak, Frezja, pobawimy się w coś?
    – Chciałabym, ale ja nie umiem się w nic bawić… Nie potrafię latać i jestem straszną łamagą… – rzekła ptaszyna przygnębionym tonem.
    – Daj spokój, każdy ma jakiś talent. Może pobawimy się w chowanego?
    – A co to za gra? – zainteresowała się Frezja.
    Jutrzenka wyjaśniła jej reguły zabawy. Odwróciła się i zaczęła powoli liczyć. Frezja nie wiedziała, gdzie ma się ukryć, gdy nagle dostrzegła olbrzymią paproć. Weszła pod nią i zakryła się liściem. Jutrzenka dreptała koło paproci, ale nie zobaczyła Frezji. Szukała jej niemal wszędzie, lecz jej nie znalazła.
    – Wygrałaś! Możesz już wyjść! – zawołała króliczka.
    – Naprawdę wygrałam? – zapytała niedowierzająco Frezja, wychodząc spod paproci.
    – Pewnie, że wygrałaś, bo schowałaś się tak, że nie mogłam cię znaleźć – potwierdziła Omykanka stanowczo.
    Przyjaciółki bawiły się w chowanego; raz chowała się Jutrzenka, a innym razem Frezja. Obie doskonale się rozumiały, opowiadały sobie różne historie i układały domki z liści. Nagle Frezja uprzytomniła sobie, że lada moment plac zabaw zostanie zamknięty.
    – Muszę już wracać. A ty, gdzie przenocujesz? – zapytała nowo poznaną przyjaciółkę.
    – Wykopię sobie norę obok tej sosny – odrzekła Jutrzenka i zabrała się do kopania. Frezja przyglądała się jej przez chwilę, po czym wskoczyła na gałąź i skacząc, znalazła się na placu zabaw. Wmieszała się w grupkę dzieci i wyglądało to tak, jakby cały czas z nimi przebywała. Ptaszyna udała się do gniazda. Ojciec jeszcze nie wrócił. Frezja była tak uradowana znalezieniem towarzyszki zabaw, że postanowiła zaczekać na niego, by opowiedzieć mu o tej nowinie. Zupełnie zapomniała, że generał Fels nie zmienił swojego wyobrażenia o królikach…


Rozdział 7

   Frezja nie mogła usiedzieć w jednym miejscu, tak bardzo była uszczęśliwiona znalezieniem towarzyszki zabaw. Skoro jej ojciec przekroczył próg, ptaszyna wybiegła mu na spotkanie.
    – Nie śpisz jeszcze? Już późno – zdziwił się Fels.
    – Tato, tato, mam wspaniałą przyjaciółkę! – zawołała radośnie Frezja.
    – No, widzisz, skarbie, mówiłem ci, że to możliwe – odpowiedział ojciec, chociaż naprawdę był zaskoczony tą informacją.
    – Moja przyjaciółka ma na imię Jutrzenka i też jest biała, jak ja – opisywała Frezja.
    – To świetnie, córeczko – powiedział generał, jednakże stwierdzenie, że koleżanka jego córki jest biała, bardzo go zdziwiło, bowiem dotąd nie spotkał innej jemiołuszki z białym upierzeniem.
    – Bawimy się razem, opowiadamy sobie różne historie… – kontynuowała wypowiedź Frezja.
    – A do której klasy chodzi ta twoja koleżanka? Często prowadzę lekcje, ale nie kojarzę drugiej białej jemiołuszki oprócz ciebie – zaciekawił się Fels.
    – Jutrzenka nie jest jemiołuszką – wyjaśniła Frezja, uświadomiwszy sobie dopiero teraz, jak ojciec może zareagować. – Tato, zrozum, każdy z nas jest inny – ciągnęła prędko ptaszyna. – Jutrzenka jest króliczką, ale ja bardzo ją lubię, bo jest miła, mądra i…
    – Ty chyba żartujesz, moje dziecko! – przerwał Fels z oburzeniem.
    – Mówię poważnie. Jutrzenka jest…
    – Twierdzisz, że bestia jest twoją przyjaciółką?! – zaszarżował generał.
    – Ona nie jest bestią, nie wszystkie króliki są złe – rzekła Frezja z głębokim przekonaniem.
    – Dla twojego dobra lepiej będzie, jeśli zerwiesz tę znajomość w trybie natychmiastowym. Kiedyś to zrozumiesz i jeszcze mi za to podziękujesz – odezwał się stanowczo Fels.
    – Ty nie wiesz, co jest dla mnie dobre! Chcesz mi odebrać jedyną przyjaciółkę? – zaszlochała ptaszyna.
    – Króliki nie są naszymi przyjaciółmi. „Czy w oddali, czy za rogiem, królik zawsze będzie wrogiem” – dowodził uparcie ojciec, nie biorąc pod uwagę żadnych argumentów.
    – Co się tutaj dzieje? – zapytał nagle Aster, który właśnie przelatywał obok gniazda. Po przeglądzie wojska udał się na patrol, a teraz wracał do swojego domu. Zaniepokoił go jednak podniesiony głos brata, więc chciał dociec, jaka jest tego przyczyna. Fels w krótkich słowach opowiedział o przyjaźni Frezji z małą Omykanką.
    – Jutrzenka jest przecież dzieckiem. Nie sądzę, by dziecko miało jakieś złe zamiary – rzekł stanowczo Aster.
    – Moja córka, dla jej własnego dobra, nie będzie zadawała się z wrogiem. Omykanie to potwory, które nie mają uczuć – odparł generał z zaciętością.
    – Ty sam nie masz uczuć! Gdybyś je miał, zrozumiałbyś, ile znaczy dla mnie przyjaźń z Jutrzenką – zareagowała Frezja z oburzeniem. – Oceniasz innych wyłącznie na podstawie stereotypów i w każdym widzisz tylko wroga, a tak naprawdę to sam dla siebie jesteś największym wrogiem.
    – Dość tego! – krzyknął Fels, tracąc panowanie nad sobą. – Same z tobą problemy, Frezja! Masz głupie pomysły, kłamiesz, a do tego twierdzisz, że Omykanie są dobrzy! Mam tego wszystkiego powyżej dzioba. Najgorsze jest to, że nie umiesz latać i nigdy się nie nauczysz, a to wstyd, żeby córka generała nie potrafiła fruwać.
    – Nie martw się, już więcej nie będziesz się wstydził. Już nigdy mnie nie zobaczysz! – zawołała z płaczem Frezja i błyskawicznie zeskoczyła po gałęziach na ziemię. Pomknęła w zarośla i pędem przekroczyła granicę Zagajnika. Bez tchu gnała przed siebie, w nieznany teren Doliny Omyka.
    – Kochanie, stój, wiesz przecież, że bardzo cię kocham! – wołał zrozpaczony ojciec. Pofrunął natychmiast za Frezją, ale ona szybko zniknęła mu z oczu, a mgła i wieczorny zmierzch dodatkowo utrudniały widoczność.
    – No, masz teraz prawdziwe kłopoty – rzekł Aster z ironią, po czym zapytał z oburzeniem: – Co w ciebie wstąpiło? Jak mogłeś jej coś takiego powiedzieć?
    – Nie wiem, nie mam pojęcia… – odrzekł bezradnie Fels i dodał: – Musimy jak najszybciej odnaleźć Frezję.
    Generał powiadomił swoją armię o zaginięciu córki, w tym samym czasie Aster przekazał tę wiadomość straży granicznej. Jednak z powodu złych warunków atmosferycznych wartownicy nie byli w stanie powiedzieć, kiedy ptaszyna przekroczyła granicę i którędy poszła. Nawet najlepsi lotnicy niewiele mogli pomóc.
    – Dlaczego to się stało? Dokąd Frezja mogła pójść? – lamentował Fels.
    – Może ona miała rację, mówiąc, że sam dla siebie jesteś wrogiem. Gdybyś nie był taki uparty i zechciał poznać bliżej młodsze pokolenie Omykan, nie doszłoby do tego – stwierdził Aster z namysłem.
    Fels nie miał zamiaru słuchać słów brata ani też poznawać Omykan. Jego sąd o nich był z góry ustalony.
    – Nie pleć głupstw. Ja wyruszę pieszo z najlepszymi lotnikami do Doliny Omyka, a ty zostaniesz tutaj z pozostałymi Berberysanami, na wypadek gdyby Frezja wróciła – zadecydował generał.
    – Wiesz, że naruszysz suwerenność Omykan, jeśli bez pozwolenia wkroczysz na ich teren. Poza tym myślę, że byłoby lepiej, gdybyście lecieli nisko nad Doliną, a nie szli piechotą, bo to jest zbyt niebezpieczne – poradził Aster roztropnie.
    – Zapomniałeś, że to ja jestem dowódcą? Dobrze wiem, co robić i nie życzę sobie, żebyś mnie pouczał – odrzekł arogancko Fels.
    – Może powiadomimy generała Barwinka o tym, że przekroczysz granicę? – zapytał pułkownik.
    – Ani mi to w głowie! – rzucił gniewnie brat. Generał zebrał najlepszych żołnierzy i udał się na poszukiwanie córki. Aster został w Zagajniku z garstką wojska oraz samiczkami i dziećmi. Patrzył smętnie za oddalającym się bratem. Sfrunął na ziemię, by obejrzeć jeszcze raz zarośla, przez które przebiegła jego bratanica. Nagle pułkownik dostrzegł świeżo wykopaną norę przy sośnie. Zajrzał w jej głąb i ujrzał śpiącą białą króliczkę. Natychmiast skojarzył, że pewnie jest to Jutrzenka, przyjaciółka Frezji. Obudził ją i zapytał o imię. Po otrzymaniu odpowiedzi nie miał już żadnych wątpliwości. Aster przedstawił się jej i opowiedział o zniknięciu Frezji. Króliczka natychmiast chciała jej szukać.
    – O tej porze trudno będzie ją znaleźć. Być może rano rozrzedzi się mgła – powiedział Aster.
    – Może wywęszę Frezję. My, króliki, poznajemy inne zwierzęta po zapachu – rzekła Jutrzenka, unosząc głowę do góry i ruszając wibrysami.
    – O, nie! – krzyknęła z przerażeniem Omykanka. – Wyczułam zapach lisów. Były niedawno w pobliżu granicy, a teraz gdzieś poszły.
    – Lisy? O czym ty mówisz? Ani w Zagajniku, ani w Dolinie nigdy nie było żadnych lisów! – zawołał wystraszony pułkownik.
    – Nie było, to prawda, ale parę dni temu lisy pojawiły się w Dolinie Omyka. Mieszkały daleko za Górami Innych, ale pożar zniszczył ich terytorium i teraz lisy przywędrowały aż tutaj w poszukiwaniu nowego domu – wyjaśniła Jutrzenka.
    – Muszę ostrzec mojego brata i żołnierzy, bo oni idą pieszo przez Dolinę, ponieważ Frezja nie umie latać i jej ojciec uznał, że to najlepszy sposób, żeby ją znaleźć – oświadczył pułkownik Aster i zwrócił się do Jutrzenki: – Dziękuję za ostrzeżenie. Ty zostań tutaj i uważaj na siebie. W razie zagrożenia schowaj się do nory.
    Aster wzbił się w powietrze i leciał nisko nad Doliną, lecz i tak niewiele widział. Jutrzenka patrzyła za nim, nie wiedząc, co począć. W końcu zawróciła do nory.
    Tymczasem biegnąca bez tchu Frezja zatrzymała się gdzieś pośrodku Doliny Omyka. Wyczerpana nadmiarem emocji i nieustanną wędrówką padła nieprzytomna w wysokiej trawie.
    Noc zbliżała się ku końcowi, a Fels nie natrafił na ślad zaginionej córki. Maszerował wytrwale ze swoimi żołnierzami, choć nieprzyzwyczajone do tak długiej pieszej drogi ptaki były bardzo zmęczone.
    – Generale, czy to nie dziwne, że jak dotąd nie spotkaliśmy żadnego królika? – zapytał nagle jeden z oficerów.
    – Na granicy też nikogo nie było, a przecież Omykanie zawsze ustawiają nocną wartę – dodał kolejny ptak.
    – Co mnie to obchodzi? Pewnie te bestie posnęły w norach. Nie mamy się czego obawiać – odrzekł zarozumiale generał. – Szukamy mojej córki i musimy ją znaleźć. To jest najważniejsze.
    Żołnierze wiedzieli jednak doskonale, że Omykanie zawsze byli bardzo czujni, więc jeśli dookoła nie ma żadnego z nich, jest to dziwne i podejrzane. Jemiołuszki podporządkowały się jednak dowódcy i nie zadawały więcej pytań.
    Nad samym rankiem Frezja powoli otworzyła oczy. Początkowo nie wiedziała, gdzie jest ani co robi w nieznanym miejscu. Stopniowo przypominała sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Ptaszyna rozejrzała się wokół i nie dostrzegła nic oprócz krzewów i wysokich traw. Poczuła się dziwnie mała i zagubiona. Złapała kilka przelatujących owadów i posiliwszy się nieco, usiadła na grudce ziemi. Czuła, że ojciec na pewno jej szuka i być może niebawem ją odnajdzie. Ale jeśli Frezja wróci do Zagajnika, co będzie dalej? Przecież ojciec zabronił jej spotykać się z Jutrzenką i pewne jest, że nie zmieni zdania. W dodatku powiedział jej, że to wstyd, by córka generała nie potrafiła latać, i stwierdził, że Frezja nigdy się nie nauczy. Ptaszyna doznała nieznanego, lecz silnego uczucia, że nie chce wracać. Po co wracać do czegoś, co jest dla niej praktycznie obce? Nawet dzieci nie chcą się z nią bawić. Nikt jej nie lubi, nikt nie potrafi docenić. Frezja czuła, że powinna zostać i czekać na ojca, ale zbyt wielki miała do niego żal, by tak postąpić. Ptaszyna wstała i ruszyła przed siebie. Nie znała wcale okolicy, ale chciała oddalić się od miejsca, w którym nikt jej nie akceptuje. Mała Berberysanka wiedziała, że ten teren należy do Omykan. Przekonała się, że każdy jest inny, że istnieją dobre króliki, ale co będzie, jeśli spotka na swojej drodze akurat te złe? Odwagi dodawał jej buntowniczy nastrój, w jakim się znajdowała.
    Frezja zbliżyła się już do granicy Doliny Omyka i nie spotkała żadnego królika. Mgła rozrzedziła się niemal całkowicie, zerwał się jednak porywisty wiatr i zaczął prószyć śnieg. Ptaszyna zastanawiała się, czy spotka jeszcze kiedyś swoją przyjaciółkę, Jutrzenkę. Była też ciekawa, czy króliczka znajdzie drogę do domu. W tym momencie Berberysanka uświadomiła sobie, jak bardzo oddaliła się od własnego domu. Była zmęczona i głodna, bo od dłuższego czasu nie zauważyła żadnego owada. Wokół rosły jakieś krzewy, stopniowo przysypywane śniegiem, ale Frezja nie wiedziała, czy ich owoce nadają się do jedzenia, czy są trujące. Wyczerpana i zmarznięta przysiadła na ziemi. Wtem usłyszała szelest w zaroślach. Jakieś nieznane stworzenie szło wprost na nią…


Rozdział 8

   Frezja skuliła się tak, że przypominała pierzasty kłębek. Miała nadzieję, że tajemnicze zwierzę jej nie zauważy, gdyż z powodu białego upierzenia tworzyła niemal jedność z warstwą śniegu.
    – Co z tobą, ptaszyno? – zapytał jakiś głos i Frezja odniosła wrażenie, że już gdzieś kiedyś go słyszała. Odwróciła się i ujrzała swojego dawnego wybawcę.
    – Major Skurril! – zakrzyknęła ptaszyna z niezmiernym zdziwieniem.
    – Skąd wiesz, jak się nazywam? – zdziwił się królik.
    – Opowiadał mi o tobie mój stryj, pułkownik Aster, a także moja przyjaciółka, Jutrzenka, rozmawiała ze mną o tobie. Jestem Frezja i chciałabym podziękować ci, że obroniłeś mnie wtedy. Byłeś taki dzielny! – kończyła ptaszyna z zachwytem.
    – Ty też jesteś odważna, skoro znów przyszłaś tutaj sama – odrzekł nieco ironicznie królik.
    – Właściwie to nie miałam zamiaru tutaj przyjść… To stało się tak nagle… Ja uciekłam z domu… – wyjaśniła Frezja cichym głosem.
    – Uciekłaś? Jak to? Dlaczego? – zaniepokoił się major. Frezja opowiedziała mu całą historię swojego życia – od chwili narodzin aż po wydarzenia poprzedniego dnia. Skurril słuchał jej z uwagą, a w jego oczach widać było współczucie i zrozumienie. Gdy jemiołuszka skończyła mówić, major milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się, jakiej udzielić jej rady. W końcu powiedział:
    – Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś wróciła do domu. Twój ojciec na pewno tęskni za tobą i cię szuka.
    – Ja nie chcę tam wracać! – krzyknęła z bólem ptaszyna. – Dzieci dokuczają mi na każdym kroku, a mój tato powiedział, że to wstyd, żeby córka generała nie umiała latać, i dodał, że nigdy się tego nie nauczę…
    – Jestem pewien, że twój ojciec tak nie myśli. Niektórzy w gniewie mówią głupoty, a potem tego żałują – odezwał się Skurril.
    – Choćby nawet tak było, to ja i tak naprawdę nigdy nie będę fruwała. Próbowałam już setki razy i nic z tego nie wyszło… Ptak, który nie lata, nie ma dla nikogo żadnej wartości – żaliła się Frezja ze łzami w oczach.
    – Wiem, co czujesz. Ja też jestem wyrzutkiem, którego nikt nie pragnie… – powiedział major ze smutkiem, po czym dodał: – Umiejętności nie decydują o naszej wartości. To serce decyduje, kim jesteś. Nikt nie jest doskonały i każdy posiada inny talent. Może masz w sobie coś innego, co podkreśla twoją wyjątkowość, na przykład jakąś cechę charakteru – ciągnął królik.
    – W Zagajniku liczą się tylko umiejętności, a ja niczego nie potrafię… – stwierdziła Frezja, po czym dodała: – Dlatego nie chcę tam wrócić. Chciałabym pójść z tobą. Jutrzenka mówiła, że jesteś wędrowcem.
    – To nie jest dobry pomysł. Jestem samotnym wędrowcem i nie potrzebuję do szczęścia niczyjego towarzystwa. Od lat byłem sam i niech tak zostanie. – rzekł Skurril nieprzyjemnym, ostrym tonem, jakby za wszelką cenę chciał zrazić Frezję do siebie.
    – Ty nikogo nie potrzebujesz, ale może ja potrzebuję ciebie – powiedziała stanowczo ptaszyna. – Dałeś Jutrzence tyle dobrych rad, może i mnie byś czegoś nauczył? – zapytała Berberysanka z nadzieją.
    Królik zamilkł, a jego pyszczek przybrał dziwny wyraz. Zapanowało milczenie, które przerwała Frezja:
    – Dlaczego właściwie musisz ciągle podróżować? Nie mógłbyś mieszkać z innymi królikami w Dolinie Omyka? Albo w jakiejś innej królikarni?
    – Nie mogę… – odparł z rezygnacją major.
    – Ale dlaczego? – zapytała ze zdziwieniem Frezja.
    – To długa historia… Wątpię, żebyś ją zrozumiała…
    – Ja rozumiem więcej, niż myślisz. Powiedz mi, Skurril! Jeśli nawet nie zrozumiem wszystkiego, to i tak ty poczujesz się lepiej, jeśli zwierzysz się z tego – przekonywała Berberysanka.
    Major westchnął. Widocznie niełatwo było mu przywoływać wspomnienia, które wciąż jak cierń tkwiły w jego sercu. Zebrał się w sobie i zaczął opowiadać:
    – Gdy wrzucono mnie w przepaść, cudem przeżyłem. Byłem mocno poturbowany, ale zdołałem się wydostać. Przez wiele dni leżałem bez czucia w krzakach. Kiedy się ocknąłem, wojna dobiegła końca. Widziałem tylko Omykan, którzy opuszczali Zagajnik Kwitnącego Berberysu. Udałem się ich śladem… Wszystko dookoła było zniszczone. Wiedziałem, że Omykanie zamierzają zbudować nową królikarnię… Wówczas zauważył mnie pułkownik Barwinek, który w późniejszym czasie został generałem. Nie tylko nie udzielił mi pomocy, ale także przepędził mnie poza terytorium Doliny Omyka… Widziało to wiele królików, ale mój los nikogo nie obchodził… Wszyscy zostawili mnie na pewną śmierć. Sam musiałem leczyć rany – kończył rozgoryczony Skurril.
    – Ale dlaczego nikt ci nie pomógł? Dlaczego? – pytała Frezja raz po raz, nie mogąc pojąć takiego zachowania.
    – Bo jestem synem Ipsylona. Po wojnie wielu Omykan zrozumiało, do czego doprowadził ten szaleniec. Niektórzy znienawidzili go jeszcze przed jego śmiercią. Wszystko, co kojarzyło się im z Ipsylonem, było dla nich koszmarnym wspomnieniem… Inne króliki myślały, i nadal myślą, schematami, które przekazał im mój ojciec… Ipsylon uczył ich nienawiści i nieokazywania współczucia, dlatego też nikt się mną nie zainteresował – wyjaśnił ponuro major.
    Frezja umilkła, myśląc o sprawach, nad jakimi nawet dorośli rzadko kiedy rozmyślają. Skurril poczuł ulgę, że mógł wreszcie opowiedzieć komuś swoją historię.
    – A dlaczego niektórzy Omykanie nadal źle postępują? Przecież Ipsylon od dawna nie żyje! – zawołała ptaszyna ze zdumieniem.
    – Nie ma nikogo, kto wskazałby im właściwą drogę. Do dziś żyją świadkowie wojny, oficerowie zapatrzeni w mojego ojca. Nadmiar władzy i brak kontroli nad swym postępowaniem doprowadził ich do szaleństwa. Czuli się wszechmocni i bezkarni, a po wojnie znów stali się zwykłymi obywatelami, co ich frustruje. Przekazują poglądy Ipsylona potomnym i wychowują ich w nienawiści…
    – Mnie wychowano w nienawiści do królików, ale gdy spotkałam ciebie i Jutrzenkę, zrozumiałam, co to są stereotypy – zaczęła ptaszyna i nagle krzyknęła: – Ojej! Ile śniegu napadało! Będziemy musieli znaleźć sobie jakąś kryjówkę!
    – Jednak nadal chcesz iść ze mną? – zapytał major dziwnym głosem, w którym kryło się wzruszenie.
    Frezja potwierdziła skinieniem głowy i oboje ruszyli przed siebie. Zaspy okazały się wyzwaniem dla ptaszyny – jej krótkie nóżki zapadały się w śniegu.
    – Wskakuj mi na grzbiet – powiedział Skurril, doskonale radzący sobie w tych warunkach.
    – Nie będę zbyt ciężka? – zatroskała się jemiołuszka, sadowiąc się królikowi na grzbiecie.
    – Ani trochę – odparł jej towarzysz i pokicał z nią raźno przed siebie.
    Tymczasem Fels i jego żołnierze znaleźli się gdzieś w środku Doliny Omyka. Długi marsz bez chwili odpoczynku zupełnie osłabił ptaki, a śnieg dodatkowo utrudniał poruszanie się i w znaczny sposób opóźniał wędrówkę.
    – Fels! – zawołał z powietrza jakiś znajomy głos. Generał podniósł głowę i ujrzał swego brata, Astra, który przysiadł zdyszany na ziemi.
    – Co ty tutaj robisz? Powinieneś być w Zagajniku! – zdumiał się dowódca.
    – Okolica jest bardzo niebezpieczna, wokół czają się lisy – wydyszał Aster.
    – O czym ty mówisz? – spytał Fels.
    Aster opowiedział mu o przestrodze Jutrzenki.
    – Ach, ty naiwny ptaku! – skarcił go brat. – Uwierzyłeś w bajeczkę zakłamanej, małej króliczki?
    – Generale, to ma sens – wtrącił jeden z oficerów – To wyjaśniałoby, dlaczego nie spotkaliśmy jak dotąd żadnego Omykanina. Króliki prawdopodobnie siedzą w norach, ponieważ boją się lisów.
    – Następny naiwny idiota! – parsknął śmiechem Fels. – Króliki to bestie, którym nie można ufać, a w dodatku kłamią bardziej niż moja córka.
    – Na wszelki wypadek powinniście lecieć, a nie wędrować pieszo. Żołnierze wyglądają na wycieńczonych, więc to byłoby dobre rozwiązanie – poradził Aster.
    – Zrobimy tak, jak ja zechcę. Jestem generałem i wiem, co jest najlepsze dla… – Fels nie zdążył dokończyć zdania, bo wtem coś wyskoczyło spoza zamarzniętych krzewów. Cały świat wirował Felsowi przed oczami i widział tylko swoich wiernych żołnierzy w lisich pyskach… Lisy pochwyciły zdobycz i zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Generał rozejrzał się i oprócz niego ocalał tylko Aster i dwóch innych oficerów.
    – Jednak… jednak Jutrzenka mówiła prawdę – wyjąkał przerażony Fels.
    – Straciliśmy najlepszych lotników… – powiedział ze smutkiem Aster i dodał z wyrzutem: – Nie doszłoby do tego, gdybyś nie był taki uparty i zarozumiały! Apsik!
    Generał pochylił głowę i po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł się winny. Pomyślał, że może jednak jego córka miała rację, mówiąc, że sam dla siebie jest największym wrogiem. Może, gdyby choć raz spojrzał inaczej, jego życie byłoby inne?
    – Generale! – zawołał nagle jeden z ocalałych oficerów, który od chwili ataku lisów szybował nisko nad Doliną. – Lisy zmierzają prosto w kierunku Zagajnika!
    – O, nie! – przeraził się Aster. – Tam została tylko garstka naszego wojska, a także samiczki i dzieci!
    – Zawsze, gdy pada śnieg, dzieci siadają z samiczkami na ziemi i wykopują różne zioła i owady – dodał drugi oficer.
    – Lećcie czym prędzej do Zagajnika. Musicie ostrzec jemiołuszki. Ja sam nadal będę szukał Frezji – wydał polecenie ptasi przywódca.
    Aster i dwaj Berberysanie wzbili się do lotu. Oficerowie byli wyczerpani długim marszem, Aster natomiast był zmęczony szukaniem brata. Ptaki frunęły o wiele wolniej niż zazwyczaj. Fels patrzył na nich z niepokojem. Nie chciał nawet myśleć, co może się stać, jeśli ptaki nie zdążą dolecieć przed lisami. Pióra stanęły mu dęba na samą myśl, jaki los czeka Frezję, gdy spotka lisa. Generał udał się na dalsze poszukiwania zaginionej córki.


Rozdział 9

   Mała Berberysanka i jej króliczy towarzysz przekroczyli granicę Doliny Omyka, po czym znaleźli się u podnóża Gór Innych.
    – Zatrzymajmy się tutaj, okolica wygląda na opustoszałą – zdecydował Skurril. Był zadowolony, że wreszcie może trochę odpocząć, gdyż kicanie z jemiołuszką na grzbiecie było jednak trochę męczące.
    – Poszukam jedzenia – zaofiarowała się Frezja.
    – A ja zbuduję szałas – powiedział królik.
    – Nie prościej byłoby wykopać norę? – poddała pomysł ptaszyna.
    – Szałas będzie jeszcze lepszy – zapewnił Skurril.
    Oboje przystąpili do działania. Frezja dostrzegła oszroniony krzak malin i zapytała towarzysza, czy owoce są jadalne. Otrzymawszy twierdzącą odpowiedź, zerwała nieco przemrożonych malin z najniższych gałęzi. Wykopała też spod warstwy śniegu soczyste zioła. Skurril naznosił gałązek oraz liści, które ustawił na kształt namiotu. Skończył pracę niemal równocześnie z Frezją.
    – No i co sądzisz o tej stabilnej konstrukcji? – spytał z dumą królik, ale właśnie w tym momencie „stabilna konstrukcja” rozleciała się na wszystkie strony.
    – Tak, jest bardzo stabilna! – zaśmiała się Berberysanka.
    – Trudno, zbuduję szałas od nowa… – mruknął major.
    – Dlaczego po prostu nie wykopiesz nory? – zdziwiła się jemiołuszka.
    – Nie wykopię, bo ja nie umiem kopać – odparł Skurril, kładąc po sobie uszy.
    – Trzeba było od razu powiedzieć. Widziałam, jak Jutrzenka kopie, mogę więc spróbować.
    – Ptaki przecież nie kopią nor… – odrzekł major z powątpiewaniem. Frezja, nie bacząc na jego słowa, energicznie i umiejętnie zabrała się do pracy i w ciągu kilku chwil wykopała norę tak głęboką i precyzyjną, że niejeden królik pozazdrościłby jej talentu. Skurril był pod wrażeniem wyczynu Frezji i głośno wyraził swój zachwyt.
    – I kto powiedział, że ptaki nie kopią? Ja w każdym razie to potrafię – rzekła z dumą ptaszyna, otrzepując pióra. Wraz ze swoim towarzyszem weszła do środka nory. Śnieg przestał już padać, ale jego gruba warstwa nadal zakrywała całą okolicę.
    – Czy te anomalie pogodowe nigdy się nie skończą? – westchnął królik.
    – Gdyby ktoś rozwiązał zagadkę pozostawioną przez Wielkiego Ducha, wszystko wróciłoby do normy – odpowiedziała Frezja.
    – Jaka to zagadka? – zainteresował się major.
    – „Jeśli spojrzysz inaczej niż wszyscy,
    Jeśli to, co dalekie, stanie się bliskim,
    Jeśli spadnie deszcz, jakiego dotąd nie było,
    Znów wszystkim będzie dobrze się żyło” – wyrecytowała ptaszyna i dodała:
    – Deszcz często pada i dlatego nikt nie wie, jaki sens ma ta zagadka.
    – Może nie chodzi o zwykłą ulewę… Może te słowa mają jakieś ukryte znaczenie… – zastanawiał się Skurril.
    – Tak, chyba tak… – odezwała się Frezja zmęczonym głosem i po chwili zasnęła na dobre.
    Skurril postanowił czuwać. Wiedział, że nie powinien lekceważyć nieznanego terytorium, na którym wszystko może się zdarzyć. Rozmyślał także nad zagadką, ale nie przychodziła mu do głowy żadna konkretna teoria. O północy zaczął morzyć go sen, gdyż królik także był zmęczony. W końcu usnął, lecz nie na długo. Nagle rozległ się potężny huk, jakby jakaś wielka skała oderwała się z Gór Innych i spadła na ziemię. Frezja i Skurril zerwali się jednocześnie na równe nogi. Królik wystawił ostrożnie głowę spoza kryjówki, którą otaczało niewielkie poletko zamarzniętej ziemi. Nieopodal pojawiła się ogromna przepaść, powstała w wyniku uderzenia skały o podłoże.
    – Najwyraźniej pod wpływem śniegu osunęła się skała w Górach Innych. Mieliśmy dużo szczęścia, ale nie możemy tu zostać, gdyż ta sytuacja znów może się powtórzyć – powiedział Skurril.
    – Ale dokąd pójdziemy? – zmartwiła się Frezja.
    – Musimy zawrócić do Doliny Omyka – zadecydował major.
    – Tylko jak przekroczymy tę wielką przepaść? – spytała ze strachem jemiołuszka.
    – Spróbuję ją przeskoczyć, ale sam. Nie możemy zginąć oboje. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wrócę po ciebie. W przeciwnym razie zostaniesz tutaj i będziesz czekała na swojego ojca. Wejdziesz na wierzchołek jakiegoś wysokiego krzewu, żebyś była bardziej widoczna. Pod śniegiem znajdziesz coś do jedzenia. Generał Fels na pewno cię znajdzie. To tylko kwestia czasu – powiedział stanowczo królik.
    – Nie skacz! To zbyt niebezpieczne. Poszukamy innej drogi – zawołała Frezja.
    – Nie ma innego wyjścia. Jeśli tu zostaniemy albo cofniemy się w głąb Gór Innych, grozi nam jeszcze większe niebezpieczeństwo. Trzeba spróbować – oświadczył królik, szykując się do skoku.
    – Nie skacz, nie chcę cię stracić! – jemiołuszka objęła Skurrila skrzydłami.
    – Nie martw się, byłem kiedyś jednym z najlepszych skoczków – powiedział major dla uspokojenia ptaszyny, choć tak naprawdę od dawna nie doskonalił sztuki przeskakiwania dużych odległości. Odsunął łagodnie Berberysankę od siebie, rozpędził się i skoczył.
    Frezja zasłoniła sobie oczy skrzydłami, gdy usłyszała dobiegający z oddali głos swego towarzysza:
    – Udało się! Jestem po drugiej stronie, już idę po ciebie.
    Wtem spoza zamarzniętej gęstwiny wyskoczyły dwa króliki z czarnymi omykami i stanęły naprzeciw Skurrila. Byli to ci sami Omykanie, którzy niegdyś zaczepiali Frezję.
    – Ej, ty, mamy z tobą porachunki! – zawołał do majora jeden z królików.
    – Nadal trwacie w tym szaleństwie? Wojna niczego was nie nauczyła? – zapytał Skurril z pogardą i usiłował wyminąć Omykan, ale obydwa króliki uparcie zagradzały mu drogę.
    – Co z tobą? Boisz się z nami walczyć? – prowokował drugi królik.
    – Nie chcę z wami walczyć. Dość już tego! – odparł Skurril.
    – Ale my chcemy walczyć z tobą! – wyraziły gotowość jakieś inne głosy, dobiegające z tyłu Skurrila. Królik obejrzał się i zobaczył dwóch kolejnych Omykan.
    – I co, strach cię obleciał? Boisz się, no, powiedz? – drwił jeden z królików, wykorzystując przewagę liczebną czterech Omykan przeciwko jednemu.
    – To wy boicie się być kimś lepszym – rzekł twardo major.
    Napastnicy otoczyli go, gotując się do ataku. Frezja, stojąca po przeciwnej stronie urwiska, patrzyła z niepokojem, jak rozegra się ta sytuacja. Omykanie, nie namyślając się zbyt wiele, rzucili się na Skurrila. Dwa króliki zaatakowały go z przodu, a dwa z tyłu. Ptaszyna zrozumiała, że w tej nieuczciwej walce jej towarzysz nie ma najmniejszych szans na wygraną.
    – Skurril, Skurril! – wołała rozpaczliwie ptaszyna i nagle odbiła się nogami od krawędzi urwiska. W okamgnieniu przefrunęła na drugą stronę przepaści.
    – Zostawcie mojego przyjaciela, głupie króliki! – krzyknęła Frezja i zaczęła dziobać napastników po grzbietach. Omykanie byli tak przerażeni tym nagłym atakiem, że uciekli w podskokach, popychając jeden drugiego.
    – Nic ci się nie stało? – spytała zatroskana Frezja.
    Królik przez chwilę patrzył na nią nieprzytomnie, po czym rzekł:
    – Nic mi nie jest… Ale jakim sposobem znalazłaś się tutaj? Frezja, ty latasz! – zawołał Skurril.
    – Naprawdę? – zdziwiła się mała Berberysanka i tym razem bez najmniejszego problemu oderwała się od ziemi.
    – Umiem latać, ja umiem latać! – wołała uszczęśliwiona Frezja, zataczając szerokie koło nad Doliną Omyka. Wykonała także przeróżne podniebne manewry z taką precyzją, że mogłaby śmiało konkurować z najlepszymi lotnikami. Fruwała i fruwała, aż w końcu usiadła obok towarzysza.
    – Może ty po prostu potrzebowałaś więcej czasu, aby nauczyć się latać, albo umiałaś to już od dawna, tylko hamował cię stres – stwierdził Skurril.
    – A ja myślę, że potrzebowałam do tego prawdziwej przyjaźni – powiedziała ptaszyna z głębokim przekonaniem.
    W tym czasie generał Fels zbliżał się do miejsca, w którym przebywała jego córka. Był już o kilkanaście metrów od niej, ale nie widział jej jeszcze. Fels był już bardzo wyczerpany i przysiadł na czubku sosny. Patrzył przed siebie i zdawało mu się, że widzi Astra i wszystkich Berberysan lecących w jego stronę. Generał był pewien, że majaczy ze zmęczenia, ale ptaki zbliżały się do niego coraz szybciej, aż w końcu Fels przekonał się, że ma przed sobą prawdziwe jemiołuszki.
    – Aster, czyś ty oszalał? Po co przyprowadziłeś wszystkich ze sobą? Czemu nie jesteście w Zagajniku? – rozgniewał się generał.
    – Fels, w Zagajniku jest pełno lisów i wygląda na to, że mają zamiar zamieszkać w nim na stałe, bo już zaczęły kopać sobie jamy – wyjaśnił Aster.
    – Trzeba było zostać i bronić Zagajnika, a nie uciekać, jak banda tchórzy! – zawołał oburzony dowódca.
    – Walczyć z lisami? To ty chyba oszalałeś! Została nam tylko garstka żołnierzy. Chyba że zaliczasz do wojowników samiczki i dzieci – odparł ironicznie Aster.
    Generał uświadomił sobie, że jego brat po raz kolejny ma rację.
    – Musimy na spokojnie przedyskutować, co dalej począć, ale najpierw znajdźmy moją córkę – powiedział Fels i dodał po chwili: – Całe szczęście, że ty i dwaj oficerowie zdążyliście ostrzec pozostałych.
    – Wcale nie zdążyliśmy! – zaprzeczył pułkownik. – To Jutrzenka, przyjaciółka Frezji, wyczuła lisy i ogłosiła alarm. Gdyby nie ona, doszłoby do tragedii, bo my przybyliśmy za późno.
    – A gdzie jest teraz Jutrzenka? – zapytał Fels.
    – Nie wiem. Widziałem, jak schowała się w norze. Mam nadzieję, że uciekła wraz z innymi królikami – rzekł Aster.
    – Dość gadania, szukajmy Frezji – przerwał dowódca. Był jednak bardzo wyczerpany, więc Aster postanowił kontynuować poszukiwania zamiast niego. Pułkownik wysłał na zwiady kilku najlepszych lotników. Oficerowie oddalili się o kilkanaście metrów i ujrzeli Frezję i Skurrila. Zawrócili czym prędzej, a jeden z oficerów zameldował swojemu dowódcy:
    – Generale, twoja córka jest niedaleko stąd. Przebywa w towarzystwie jakiegoś królika.
    – Tylko nie to! Bestia porwała moje dziecko! – oznajmił Fels, wracając natychmiast do dawnych uprzedzeń.
    – Skąd wiesz, że ten królik ją porwał? Nie ma na to żadnych dowodów! – zdziwił się Aster.
    Przywódca Berberysan nie słuchał go wcale i pomimo znużenia pofrunął we wskazanym przez oficerów kierunku. Aster poleciał za nim. Na gałęziach drzewa zostały tylko dzieci i samiczki. Generał, jego brat i kilku lotników znaleźli się w bliskiej odległości od Frezji i królika. Fels mylnie skojarzył Skurrila z Ipsylonem i ustawił oficerów w bojowym szyku.
    – Bracie, zaczekaj, ja znam tego królika. To nie jest Ipsylon! – oznajmił Aster.
    Przemawiał jednak na próżno, bo ptaki natychmiast zaatakowały królika…


Rozdział 10

    Fels i jego oficerowie przewrócili Skurrila i zaczęli go dziobać.
    – Przestańcie! To mój przyjaciel! Tato, przestań! – wołała z oburzeniem Frezja. Na szczęście z pomocą przybył jej stryj Aster, który odciągnął brata na bok i nakazał żołnierzom przerwać atak.
    – Córeczko moja najdroższa; jak dobrze, że jesteś cała i zdrowa! Wiesz, że kocham cię nad życie. To, co wtedy ci powiedziałem, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Czasem ponoszą mnie nerwy i gadam głupoty – rzekł Fels, który ochłonął już nieco, ale wciąż patrzył na Omykanina wzrokiem pełnym nienawiści.
    – Jak to dobrze, że ta bestia nie zdążyła zrobić ci krzywdy – dodał generał.
    – Skurril jest moim przyjacielem. Z nim czuję się bezpiecznie. To dzięki niemu nauczyłam się latać – powiedziała stanowczo ptaszyna.
    – Umiesz latać?! – zakrzyknęli jednocześnie ojciec i stryjek.
    – Zobaczcie sami, jeśli nie wierzycie mi na słowo – rzekła Frezja i wzniosła się w przestworza. Bracia i pozostałe ptaki patrzyli w górę z otwartymi dziobami. Berberysanka skończyła swoje popisy i z dumą usiadła na ziemi.
    – Chciałabym wrócić na chwilę do Zagajnika i pokazać wszystkim dzieciom, że potrafię fruwać.
    – Obawiam się, że to niemożliwe… – odparł ze smutkiem Aster i opowiedział całą historię o inwazji lisów.
    – A gdzie jest teraz Jutrzenka? – spytała z niepokojem Frezja.
    – Nie wiem, ale mam nadzieję, że uciekła z innymi królikami. Wątpię, żeby jacyś Omykanie zostali w Dolinie – odpowiedział pułkownik.
    – Pójdę tam i sprawdzę, czy rzeczywiście wszyscy opuścili Dolinę. Może odnajdę Jutrzenkę albo kogokolwiek – oznajmił Skurril.
    – Idę z tobą – wyraziła gotowość Frezja.
    – Mowy nie ma! – przeciwstawił się natychmiast Fels.
    – To zbyt niebezpieczne, zostań lepiej z innymi ptakami. Dobrze znam Dolinę Omyka i w razie potrzeby wiem, gdzie mogę się ukryć – powiedział królik.
    – Wracajmy na drzewa. Na ziemi czyha na nas zagrożenie ze strony lisów. Pomyślimy, co zrobić dalej – odezwał się Aster.
    – Stryju, a gdybyśmy porozmawiali z lisami i poprosili je, żeby sobie poszły gdzie indziej? – spytała ptaszyna.
    – Rozmawiać z lisami? Lisy to bestie, z nimi nie da się rozmawiać – wtrącił Fels
    – Wszyscy są dla ciebie bestiami… – pokręcił głową Aster.
    Skurril pokicał przed siebie, by odszukać Jutrzenkę i jakichkolwiek Omykan. Frezja patrzyła za nim z niepokojem. Fels, Aster i oficerowie polecieli w kierunku sosny, na której przebywała reszta jemiołuszek. Frezja, chcąc nie chcąc, pofrunęła z nimi, choć ociągała się, jak mogła. Po przybyciu na drzewo ptaszyna podfrunęła do swoich szkolnych kolegów.
    – Widzicie? Umiem latać! – oznajmiła dumnie Frezja. Kilku kolegów wyzwało ją na podniebne wyścigi, ale żaden z nich nie mógł jej dogonić.
    – No, nieźle, „białopióra”. Teraz możesz bawić się z nami – powiedział jeden z małych Berberysan.
    – Ale ja już nie chcę bawić się z wami. Kiedy nie umiałam latać, w ogóle mnie nie dostrzegaliście. Poznałam prawdziwych przyjaciół, którzy zaakceptowali mnie taką, jaka jestem. W przyjaźni liczy się serce, a nie umiejętności. Może i wy kiedyś to zrozumiecie – rzekła Frezja.
    Dzieci patrzyły na nią oniemiałe, bo nie spodziewały się takiej odpowiedzi. Nikt też nigdy nie powiedział im takich słów. Ptaszyna sfrunęła na przeciwległą gałąź. Jej ojciec i stryj byli bardzo zajęci dyskusją, więc Frezja, nie myśląc wiele, poleciała za Skurrilem.
    Tymczasem Skurril znalazł się pośrodku Doliny Omyka. Nie spotkał żadnego królika, tylko lisy przemykały w oddali. Wtem major usłyszał jakiś trzask, jakby ktoś nieostrożnie stąpał po zamarzniętym podłożu. Przystanął i zaczął węszyć, od razu rozpoznając króliczy zapach. Zbliżył się ostrożnie do oszronionej gęstwiny, z której unosiła się ta woń. Odsunął liście i ujrzał rannego generała Barwinka.
    – Skurril, czy to naprawdę ty? – zapytał Barwinek, unosząc lekko głowę.
    – Tak, to ja, Barwinku. Pamiętasz, jak na rozkaz Ipsylona wrzuciłeś mnie w przepaść? Pamiętasz, jak nie udzieliłeś mi pomocy? Wygnałeś mnie i zostawiłeś na pastwę losu – wypominał mu dawne grzechy Skurril.
    – Tak, pamiętam… – odezwał się cicho generał. – Bardzo żałuję tego, co zrobiłem tobie i jemiołuszkom… Zawsze marzyłem, by uzyskać choć twoje przebaczenie, ale myślałem, że nie żyjesz. To już koniec, lis mnie dopadł. Wszędzie roi się od lisów – są nie tylko w Dolinie, ale także w całym Zagajniku. Wiele zwierząt uciekło daleko stąd… Nie ma już królikarni… – ciągnął ze smutkiem Barwinek.
    – Wiesz, dokąd poszli Omykanie? – zapytał Skurril. – Szukam małej króliczki o imieniu Jutrzenka.
    – Znam Jutrzenkę. Widziałem, jak udała się z resztą królików do jaskini położonej w Górach Innych. Jak na razie ta jaskinia to jedyne bezpieczne miejsce. Lisy nieprędko się tam dostaną… – generał przerwał na chwilę i odezwał się tak cicho, że Skurril musiał pochylić się, by go usłyszeć: – Teraz tylko o jedno cię proszę: wybacz mi, żebym mógł spokojnie umrzeć…
    – Wybaczam ci, ale nie będę miał litości dla ciebie, bo ty nie miałeś jej dla mnie – odparł zaciekle major, podnosząc łapę do ciosu.
    – Nie, Skurril, nie rób tego! – krzyknęła Frezja, która dostrzegła z góry obydwa króliki i zrozumiała całą sytuację bez jakichkolwiek wyjaśnień. Zdyszana przysiadła na ziemi.
    – To generał Barwinek. Opowiadałem ci o nim. Dlaczego mam okazać mu litość, skoro on nie miał współczucia dla mnie? – zapytał twardo Skurril.
    – Bo ty taki nie jesteś, ty masz dobre serce! – zawołała z przekonaniem Frezja. – Jeśli ktoś cię skrzywdził, to nie znaczy, że ty też musisz krzywdzić innych.
    Skurril powoli opuścił łapę.
    – Masz rację. Czasem zapominam, kim naprawdę jestem i jaki chcę być…
    – Bądź sobą i nie pozwól, by rządziły tobą złe wspomnienia i negatywne emocje – odrzekła ptaszyna.
    – Zabij mnie, zasłużyłem na to – powiedział Barwinek.
    – Nie. Nie będę taki sam, jak mój ojciec – odparł major stanowczo. Nagle uniósł głowę, ruszając intensywnie wibrysami.
    – Czuję zapach lisów, są niedaleko. Musimy ukryć się w Górach Innych – zwrócił się do Frezji królik. – Tam znajduje się jaskinia, która zapewni nam tymczasowe schronienie. Prawdopodobnie jest w niej Jutrzenka. Mam nadzieję, że nie osunie się żadna skała, ale musimy zachować czujność. Ty leć już, Frezja. Ja dotrę tam z Barwinkiem za jakiś czas.
    – Nie zostawię cię! – zaprotestowała Frezja.
    – Zrób, co mówię. Wiem, co robię – dobrze znam okolicę.
    – A przepaść? Znów będziesz musiał ją przeskoczyć, żeby dostać się do Gór Innych – przypomniała Berberysanka.
    – Znam szybką drogę na skróty – wtrącił Barwinek. – Skąd wzięła się przepaść na granicy Doliny i Gór?
    – Nie ma czasu na opowieści – uciął krótko Skurril, biorąc Barwinka na grzbiet.
    Frezja z rezygnacją pofrunęła na drzewo, na którym wciąż odbywała się gorliwa narada jemiołuszek. Nikt nawet nie zauważył jej chwilowego zniknięcia. Ojciec zakończył wreszcie debatę, ale Berberysanie wciąż nie mieli żadnego konkretnego planu. Nagle zerwał się mocny, porywisty wiatr. Ptakom bardzo trudno było usiedzieć na zamarzniętych gałęziach. Istniało ryzyko, że któraś z jemiołuszek spadnie na ziemię.
    – Lećmy w Góry Innych. Tam jest jaskinia, w której będziemy mogli się ukryć – rzekła Frezja.
    – Skąd wiesz o jaskini? – spytał ze zdziwieniem Fels.
    – Od przyjaciela – oznajmiła ptaszyna.
    Wiatr wzmagał się z każdą chwilą, więc Berberysanie pofrunęli we wskazanym kierunku. Frezja poinformowała pozostałe ptaki o ewentualnym zagrożeniu ze strony osuwających się skał i wspomniała o możliwym towarzystwie królików.
    – Najpierw lisy, teraz króliki – westchnął Fels, ale i tak wolał być skazany na towarzystwo Omykan, niż przebywać na drzewach w tak złą pogodę.
    Kiedy jemiołuszki dotarły na miejsce, w jaskini istotnie przebywały króliki. Jakaż była radość Frezji, gdy pośród nich dostrzegła swoją przyjaciółkę, Jutrzenkę. Ptaszyna, ku niezadowoleniu ojca, natychmiast podeszła do Jutrzenki i obie przyjaciółki zaczęły bawić się ze sobą. Jaskinia była na tyle duża, że dla wszystkich wystarczyło miejsca, jednakże ptaki i króliki zachowywały wobec siebie chłodny dystans. Frezja wyglądała nadejścia Skurrila, który zjawił się wreszcie, niosąc Barwinka na grzbiecie. Skurril był bardzo wyczerpany, podczas gdy Barwinek odzyskał nieco sił.
    – Musimy coś zrobić. Od pokoleń Zagajnik był naszym domem, nie możemy pozwolić, by lisy nam go odebrały – szepnął Fels do Astra.
    – Może gdybyśmy zjednoczyli się z Omykanami, to wspólnie byśmy coś wymyślili. Apsik! – zaproponował Aster.
    – Po moim trupie! – wzburzył się generał.
    – Jak tak dalej pójdzie, to naprawdę będziesz trupem, a może nawet i my wszyscy – odrzekł pułkownik, kichając raz po raz.
    – Przestań tak głośno kichać, bo wywołasz lawinę! – skarcił go brat.
    Na domiar złego szkolni koledzy Frezji, zaczęli zaczepiać małych Omykan. Dzieci ganiały się po jaskini, a wiszące na jej stropie sople lodu, zaczęły się kołysać.
    – Nie biegajcie, bo wywołacie lawinę! – przestrzegł dzieci Fels, ale one nie miały zamiaru go słuchać. Aster nie mógł zapanować nad swym katarem. Ściany jaskini zaczęły drżeć, a sople lodu odłamywały się wraz z kawałkami skał.
    – Uciekajmy, bo to wszystko zaraz na nas runie! – wykrzyknął przerażony Aster i nie zwlekając, wyfrunął z jaskini. Inne ptaki postąpiły tak samo. Króliki kicały także, ile tylko sił w łapach. Barwinek zdołał wydostać się bez niczyjej pomocy. Berberysanie i Omykanie znaleźli się poza zagrożeniem – jaskinia zaczęła się zapadać.
    – Gdzie jest moja córka? Gdzie moja córka? – zawołał zrozpaczony Fels, ale nie dostrzegł nigdzie ptaszyny.
    – Frezja została w jaskini! – krzyknął jeden z oficerów.
    – Ratujcie moje dziecko! – wołał Fels, lecąc we wskazanym kierunku.
    W niewielkiej wnęce ujrzał Frezję, która zaczepiła się jedną nogą o wystający z podłoża korzeń i nie mogła odfrunąć. Sople lodu co chwila spadały obok niej. Fels nie mógł dostać się do wnętrza, bo utrudniały mu to odłamki skał i sople lodu. Nagle ogromny sopel lodu zaczął odłamywać się tuż nad Frezją.
    Generał próbował za wszelką cenę dostać się do córki, ale swoimi nieostrożnymi działaniami pobudzał tylko lawinę. Wtem Fels poczuł, że coś przeskoczyło nad nim. Był to Skurril. W okamgnieniu znalazł się przy Frezji i zasłonił ją własnym ciałem. Sopel odłamał się ze zgrzytem, Fels zamknął oczy…
    – Tato? – zapytał znajomy głos.
    Generał otworzył oczy i ujrzał swoją córkę.
    – Frezja, kochanie, ty żyjesz! – krzyknął uszczęśliwiony ojciec, tuląc Frezję do siebie. Naraz spostrzegł Skurrila, leżącego przed wejściem jaskini… Na jego futrze widniały odłamki lodowego sopla…
    – Skurril, uratowałeś mnie! Jesteś bohaterem! – wołała Frezja. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła, że królik nie reaguje…
    – Co z tobą, przyjacielu? Powiedz coś! – ptaszyna zaczęła tarmosić królika, ale to także nie przyniosło rezultatu…
    Wtedy Frezja zrozumiała, że jej przyjaciel nie żyje… Objęła go skrzydłami i płakała.
    – Co się stało? – zapytał Aster, który właśnie zjawił się u podnóża jaskini.
    Wraz z nim przyleciały wszystkie jemiołuszki, a nawet Omykanie zbliżyli się nieco.
    – Omykanin uratował moją córkę, oddał za nią życie… – wyjaśnił Fels, opuszczając głowę, po czym kontynuował cichym głosem: – Przez lata karmiłem swoje serce nienawiścią do wszystkich królików, żyłem przeszłością i wspomnieniami. Żal powinienem mieć tylko do tych Omykan, którzy wykonywali rozkazy Ipsylona… Zawsze myślałem, że króliki to bestie, ale ja sam byłem bestią… Dopiero teraz zrozumiałem, że każdy z nas jest inny i nie można nikogo osądzać, dopóki się go nie pozna. Nikt też nie może odpowiadać za czyny swoich przodków. Zbyt późno to zrozumiałem… – rzekł Fels i nagle z jego oczu popłynęły łzy.
    Wokół zapanowała cisza. Niektórzy popłakiwali, a nawet króliki z czarnymi omykami poczuły jakiś ciężar na duszy. Wtem zniknął śnieg, zniknęły także lisy. Nastała piękna, ciepła wiosna. Oczom wszystkich ukazał się Wielki Duch, który przybrał postać wilka.
    – Brawo! Rozwiązaliście zagadkę – oznajmił Wielki Duch.
    – Jakim sposobem? – zdumiał się Fels.
    – Wiem, jakim – odezwała się cicho Frezja. – Ja, Skurril i Jutrzenka spojrzeliśmy na siebie inaczej i staliśmy się sobie bliscy, choć stereotypowo powinniśmy być wrogami. Spadł deszcz, jakiego nie było – to nasze łzy były tym deszczem…
    – Właśnie, tak – potwierdził Wielki Duch.
    – Jestem już starym wilczyskiem i marzę, by udać się na zasłużoną emeryturę. Znalazłem nowego kandydata na opiekuna Zagajnika Kwitnącego Berberysu i Doliny Omyka – wilk skinął głową na Skurrila. – Teraz on, jako Wielki Duch będzie was chronił.
    – A co się stało z lisami? – zainteresował się Aster.
    – Odesłałem je w bezpieczne miejsce, gdzie nikomu nie będą zawadzać – wyjaśnił Wielki Duch. I zniknął.
    Berberysanie i Omykanie wybaczyli sobie błędy przeszłości i znów zapanowała między nimi zgoda i harmonia. Choć niekiedy mieszkańcy wracali wspomnieniami do złych czasów, to wiedzieli już, że nie można patrzeć na innych wyłącznie stereotypowo i obarczać ich winą za czyny, których nie popełnili. Króliki i jemiołuszki wspólnie tworzyły nową, świetlaną przyszłość – zniknął nawet najmniejszy cień czarnego omyka.
    Aster, dzięki ziołom królików, wyleczył się wreszcie z kataru. Frezja była jednym z najlepszych lotników i wraz z ojcem uczyła sztuki latania małych Berberysan. Ptaszyna często bawiła się z Jutrzenką i innymi królikami. Nad bezpieczeństwem wszystkich zwierząt czuwał nowy opiekun – Skurril jako następca Wielkiego Ducha.


Copyright © by Kamila Podgórna 2016, 2024
Korekta: Aneta Wołczańska, 2016

Komentarze